wtorek, 6 lipca 2010

Memetyczny Trojan. O obcych korzeniach Europy

Wszystkie poglądy na naturę rzeczywistości mają charakter umowny, gdyż, będąc pojęciowymi abstraktami nie podlegają empirycznej weryfikacji. Dlaczego więc zawsze było i jest tak wielu gotowych zupełnie dosłownie dać głowę za tę czy inną ideę? Skąd bierze się fanatyzm każący nawracać, zabijać lub dać się zabić w imię nieweryfikowalnej idei, myślowego konstruktu, abstrakcji?
Dlaczego taką wagę przywiązuje się do poglądów? Czemu, powtarzając za Richardem Weaverem; Idee mają konsekwencje?
Odpowiedź na to pytanie przyszła nie ze świata nauk humanistycznych, lecz biologicznych, a konkretnie z genetyki. Richard Dawkins, a następnie John S. Wilkins przenieśli realia walki o byt genów do świata informacji. Otóż; porcję informacji przenoszoną z osoby na osobę nazywaną memem (od greckiego μιμητισμός – mimetismos) skojarzono z genem i jego sposobem transmisji.
Idący przez dzieje pochód lemingów – wyznawców i misjonarzy tej czy innej religii objawionej (choć dotyczy to także ideologii np. komunizm) świadczy dobitnie bezwzględności z jaką memy traktują swoje nośniki. Oczywiście umysł ludzki, ten swoisty hardware został tak zaprogramowany by w pewnych sprzyjających okolicznościach poddać się kontroli memu. Skojarzone z tym słowo fanatyk ma znaczenie natchniony. Otóż odwołując się do memetyki zamienilibyśmy to słowo na zaprogramowany/ ew. zawirusowany.
Idee dla swej transmisji potrzebują oczywiście autorytetu (natchniony prorok/ wizjoner/ półbóg), apostołów – misjonarzy pełniących funkcję nośników oraz, co zupełnie oczywiste podatnego gruntu.
Autorytet, podobnie zresztą jak osoby z pierwszego grona naśladowców musi być postacią wyjątkową, obdarzoną wglądem wewnętrznym, charyzmą i zdolnością do poświęcenia dla sprawy, czyli najczęściej nakarmienia memu własną krwią.
Jakość elity powielającej mem to jednak nie wszystko. Liczą się oczywiście zalety samego memu walczącego o przetrwanie. Aaron Lynch wyróżnił siedem czynników transmisji memu. Najważniejszy to wartości rodzicielskie, czyli rzecz oczywista dla wszystkich wierzących; im więcej potomstwa tym więcej wiernych. W parze z tym idzie wydajność rodzicielska, troska o wpojenie tychże memów potomstwu, co wiąże się z separatyzmem. Prozelityzm jest z kolei tym czynnikiem, który umożliwia przejście memu poza więzy rodzinne danej grupy. Dalej zachowawczość i ksenofobia będą są uzupełniającymi się wartościami; z jednej strony mem wymaga nie odrzucania go przez nośnik, z drugiej wyparcia się innych konkurencyjnych memów, lub wręcz ich aktywne zwalczanie. Ostatnią parą będą czynniki poznawcze i motywacyjne. Mem powiela się lepiej jeśli dzieje się to na drodze aktywnej, czyli zawiera on koncepcje świadomego powielania (nawracania).
Weźmy za przykład chrześcijaństwo, doskonale spełnia ono powyższe cechy. Jest religią objawioną, obiecującą nagrodę w lepszym świecie. Posługuje się czarno białą optyką świata w kategoriach swój – obcy. Monoteizm, uniwersalizm, misjonarskie zacięcie odbiciem czego w sferze politycznej jest oczywiście teokratyczne imperium z władcą będącym ziemskim pomazańcem dopełniają reszty.
Podatny grunt to kwestia czasu i miejsca. Chrześcijaństwo było znakomitą odpowiedzią na potrzeby ówczesnej rzeczywistości. Niepewny świat późnego cesarstwa skłaniał do eskapizmu. Poza tym atrakcyjna była sama oferta, dostępna dla każdego, za niską cenę dla tych którzy i tak nie mieli czym płacić, poczucie rodzinnej wspólnoty z innymi wiernymi, oraz nadzieja na zbawienie, były tym czego nierzadko brakowało innymi kultom tej epoki.
Można też odwrócić to rozumowanie; to potrzeba czasu stymuluje powstanie danego memu. Duch dziejów wydaje plon w postaci idei. Nie byłoby przecież buddyzmu, gdyby nie degeneracja kasty bramińskiej, judaizmu czy islamu bez potrzeby konsolidacji plemion, komunizmu i wreszcie chrześcijaństwa bez krachu tradycyjnego judaizmu i nadziei mesjanistyczno- eschatologicznych na wyzwolenie narodu wybranego. Tak się jednak złożyło, iż w tym przypadku nadzieje i legendy narodu wybranego oderwały się od pierwotnego podłoża i w trakcie wielowiekowych przemian nasiąkły oczekiwaniami i mitami całego basenu Morza Śródziemnego. Nie doszłoby do tego, gdyby nie śmiały krok Pawła by zerwać z judeochrześcijaństwem otwierając się na pogan. W wyniku tej mutacji powstał Kościół Rzymsko Katolicki. Za tę cenę niebagatelnego kompromisu chrześcijanie zapłacili zdradą własnych ideałów. Katakumby i lochy zamieniono na luksusowe sale dworskie.
Chrześcijaństwo czekało na ten moment dziejowy dość długo, aż trzy wieki, będąc w dodatku retuszowane już od czasów Pawła z Tarsu a potem apologetów Kościoła, by być daniem strawnym zarówno dla Greka jak i Żyda. Historyczna rola apostoła pogan była tu chyba o niebo większa niż samego protoplasty. W końcu to Paweł przetłumaczył chrześcijaństwo na język antycznych kultów misteryjnych. To on odciął się od zewnętrznych form żydowskiego folkloru. To on wreszcie zanegował wywrotowy wobec rzymskiej władzy charakter mesjańskiego mitu Jeśli wroga nie dało się pokonać w otwartej walce jak chciały tego millenarystyczne sekty żydowskie to należy go przekonać/ nawrócić. Być może ten genialny konwertyta, który z równym zapałem z jakim zwalczał chrześcijaństwo był później jego misjonarzem dostrzegł w tej marginalnej sekcie, nie wroga, lecz sojusznika judaizmu, jego upgrade, który po odpowiedniej modyfikacji genetycznej będzie znakomitym Koniem Trojańskim dla wrogiego Imperium.
Imperium nie od razu jednak połknęło haczyk. Chrześcijaństwo było na tyle nowe i obce duchowi rzymskiemu, iż władza patrzyła na nie podejrzliwie jak na potencjalną siłę wywrotową i anarchizującą. Wydawałoby się, że ten mem nie miał szans, nie tylko na zwycięstwo, ale i na przetrwanie. Wielkie prześladowania zdawały się to potwierdzać.
Nic tak jednak nie ożywia i spaja ruchu religijnego czy politycznego jak krew męczenników. Wiedzieli o tym ojcowie kościoła jak Tertulian, którzy wręcz utyskiwali na złagodzenie polityki rzymskiej wobec chrześcijaństwa, jak i sami cesarze, choćby Julian Apostata, który świadomie unikał fizycznych prześladowań.
Krwią męczenników chrześcijaństwo pokazało, iż mimo może i jest zabobonem ale za to 'jakimś', pośród morza letnich i niewymagających kultów tego okresu. Jednocześnie władza rzymska od jakiegoś czasu borykała się z problemem autorytetu cesarskiego (okres cesarzy wojskowych), by temu zaradzić podejmowano się absolutyzacji władzy kreując cesarza na poplecznika najwyższego boga – Sol Invictus (Aurelian). Innym z kolei rozwiązaniem była tetrarchia. Władza spoczywająca w rękach czterech okresowo pełniących urząd władców miała gwarantować pokój. Było tak do czasu, gdy ambitny tetrarcha Konstantyn nie postanowił skupić jej w swoim ręku.
Za swoich patronów uznawał analogicznie bogów najwyższych, nieskłonnych do dzielenia się autorytetem; Apolla, Heliosa, Sol Invictus. W końcu wybór padł na Chrystusa, a właściwie to wszystkie wymienione bóstwa zlały się z nim w jedno. Powodów mogło być wiele, mniejsza o nie. Ważne jest to, czym byłby Kościół pierwszych wieków, gdyby nie polityczne zaangażowanie Konstantyna w walkę z Maksencjuszem. Wylęgarnią fanatyzmu we wschodnich slamsach i marginalną sektą na Zachodzie. Konstantyna walka o władzę była dla Kościoła momentem historycznym i to dzięki niej zwyciężył.
Chrześcijaństwo dzięki Konstantynowi stworzyło teokratyczne (faktycznie władza polityczna kierowana była zakulisowymi intrygami kleru) imperium. Ceną był jednak kompromis tak daleki, iż stało się Rzymskim Katolicyzmem. Taki był opór rzeczywistości, która, podobnie jak w przypadku późniejszego komunizmu zadrwiła z idei.
Chrystus zaś, na kilka stuleci zapomniał o swoich żydowskich, ba, nawet ludzkich korzeniach i zamieniając koronę cierniową na słoneczną aureolę Heliosa zasiadł na tronie królestwa jak najbardziej z tego świata. Na mozaikach i freskach późnego imperium widzimy nie męczennika wiary, lecz kolejne wcielenie Sol Invictus, kosmokratora, surowego cesarza imperium niebiańskiego. Wkrótce jednak imperium przestało istnieć, ale ziarno raz zasiane wydało plony; przez stulecia rdzeniem ideowym kontynentu były wschodnie mity i podania, a antyczna oraz rdzenna kultura przejawiała się jedynie w czysto zewnętrznych formach.
W świetle tego nie powinno dziwić dlaczego dzisiejsi obrońcy Zachodu utożsamiają cywilizację łacińską z mitologią ludów Mezopotamii i Basenu Morza Czerwonego.

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Urodziny Słońca – o „Bożym Narodzeniu” inaczej

O tym, iż Boże Narodzenie to święto pogańskie w swojej genezie nie trzeba dziś nikogo przekonywać. Ci, którzy niepokalane poczęcie jest faktem historycznym i tak nie uznają żadnej argumentacji. Nie o to tu zresztą chodzi, lecz o obalenie innego, „naukowego” mitu dotyczącego święta przesilenia. W naukach historycznych przyjęło się tłumaczyć wszelkie obrzędy religijne prahistorii i starożytności jako ekspresję struktury społeczno gospodarczej danej kultury. Na wzór marksistowski więc byt warunkuje świadomość; ludzie oddawali cześć Słońcu, Księżycowi, deszczom, itp., jako konkretnym siłom przyrody, gdyż warunkują one naturalne cykle wegetacyjne, od których zależy przetrwanie w świecie nie ujarzmionym przez cywilizację technologiczną. Oczywiście, w jakimś stopniu odpowiada to rzeczywistości, zwłaszcza gdy chodziło o kulty rolnicze. Zapomniano jednak, o jednym istotnym fakcie; starożytne cywilizacje były konstrukcjami organicznymi, w których poszczególne grupy społeczne miały przydzielone konkretne funkcje, oraz konkretnych bogów. W związku z tym, arystokracja królewska i kapłańska (nierzadko łącząca obie funkcje), nie tylko wyznawała inne bóstwa, lecz także posiadała odrębną, pogłębioną i 'uduchowioną' metafizykę. Tak więc, nawet to samo bóstwo interpretowano na różne sposoby.
Weźmy dla przykładu Słońce będące przedmiotem naszego zainteresowania w kontekście „Bożego Narodzenia”. Dla rolnika było życiodajną siłą zapładniającą ziemię by wydała plony, a dla neoplatonizującego Juliana Apostaty, by posłużyć się konkretnym przykładem duchowym czynnikiem 'zapładniającym' inteligencję materialną.
T ak więc możemy tu mówić o interpretacji egzorterycznej i ezoterycznej. Ten dualizm jest zresztą typowy dla starożytnych tradycji, których mity i obrzędy zawierają w sobie dwie warstwy; zewnętrzną czytelną dla wielu i symboliczną zrozumiałą dla elit. Jakie więc było znaczenie ezoteryczne święta przesilenia zimowego, jaką rolę odgrywało samo Słońce i skąd wzięła się jego zbieżność z datą narodzin Chrystusa? Aby odpowiedzieć na te pytania trzeba przeanalizować symbolik ę solarną w starożytnym Rzymie.
W pierwszych wiekach naszej ery szczególną popularność zyskała w świecie grecko rzymskim astrologia, a wraz z nią oczywiście poszukiwanie związków pomiędzy pozycjami planet, znakami zodiaku a życiem ludzkim. Szczególna rola przypadła Słońcu jako największemu i najistotniejszemu ciału niebieskiemu. Jak pisał Frank Cumont w dziele „Astrologia i religia wśród Greków i Rzymian”; „Z astrologicznych spekulacji Chaldejczycy wywiedli cały system religijnych dogmatów. Słońce umieszczone pośrodku planet określa ich harmonijne ruchy. Jego żar popędza je do przodu, a następnie przyciąga je na powrót do siebie i w ten sposób stale kontroluje ono i określa, stosownie do swych rożnych aspektów kierunek ich biegów I ich oddziaływanie na ziemię. Ogniste serce tego świata, ożywia ono ten wielki organizm, a ponieważ gwiazdy są posłuszne jego komendzie, panuje ono niepodzielnie nad wszechświatem. Promieniowanie jego splendoru oświetla boski ogrom nieba, ale zarazem w tej jasności jest inteligencja, jet ono początkiem wszelkiego rozumu, a jako, niezmordowany siewca rozsiewa ono niezmordowanie na świat poniżej nasiona żniwa dusz (logos spermatikos). Nasze krótkie życie jest tylko szczególną formą uniwersalnego życia. Ta naturalistyczna teologia narzuciła Rzymowi i innym narodom kult Niepokonanego Słońca (Sol Invictus) jako władcy całej natury, stwórcy i protektora ludzi.”1
Chrześcijaństwo z kolei nie pojawiło się w próżni, lecz powstało i dojrzewało w konkretnych warunkach kulturowych późnego imperium rzymskiego i z tradycji antyku właśnie czerpało więcej niż z myśli żydowskiej pod odcięciu się przez apostoła Pawła od gminy jerozolimskiej. Młody ruch religijny mając ambicję uniwersalistyczne poprzez skierowanie swojego przesłania zarówno do „Greka i Żyda” musiał posługiwać się językiem filozoficznym hellenizmu. Pierwsze kroki poczynił dla judaizmu Żyd Filon, z kolei już Paweł z Tarsu swobodnie posługiwał się w swoich ewangeliach terminami Logosu czy Eonu.
Na tym oczywiście nie poprzestano. Młody ruch religijny potrzebował swojej liturgii oraz świąt mogących konkurować z pogańskimi. Oczywiście istotnym czynnikiem dla tej monoteistycznej religii w walce o supremację było tworzenie substytutów, zwłaszcza w dziedzinie obrzędowości.
Tak też było w przypadku święta bożego narodzenia. Pismo święte nie podaje jakichkolwiek wskazówek, jakoby Jezus miał przyjść na świat w zimie, w dodatku w dniu dziwnym trafem zbiegającym się z przesileniem słonecznym.
W Imperium II i III wieku bardzo popularny był kult Słońca Niezwyciężonego, można wręcz powiedzieć, iż bóg ten awansował do roli najwyższego w panteonie inaugurując coś na kształt henoteizmu za sprawą cesarzy, takich jak Heliogabal, Aurelian, czy wczesny Konstantyn Wielki. Najistotniejszym kalendarzowym świętem z nim związanym był dzień jego narodzin – diies natalis sol invicti przypadający na 25 grudnia. Był to dzień przesilenia, obchodzony również w wielu innych kulturach; Słońce po całorocznej wędrówce osiągało punkt najniższy w zenicie – 'umierało', po czym 'odradzając się' rozpoczynało cykl wstępujący.
Wielu mówi o przypadkowej zbieżności dwóch dat; narodzin Jezusa i Słońca, w końcu pojawiają się dwie wzmianki na początku III w. o obchodzeniu tego święta przez chrześcijan; u Hipolita i Sekstusa Juliusza Afrykańśkiego, a przecież datę świąt Sol Invictus miał ustalić Aurelian dopiero pół wieku później.
Nie jest to jednak prawdą w ścisłym tego słowa znaczeniu. Jak pisze w swojej pracy Robert Suski2
Aurelian wprowadził jedynie wyścigi rydwanów w tym dniu, co nie ma najmniejszego związku z samym świętem, o wiele starszym, bo sięgającym początków naszej ery.
Zmiana święta Sol na narodziny Chrystusa nastąpiła dopiero w IV wieku po upaństwowieniu Chrześcijaństwa przez Konstantyna. O pierwszym publicznym celebrowaniu tego święta mówi notatka w Chronografie z 354 r.
Skąd jednak wzięła się tak wielka popularność kultu solarnego i co w istocie wyrażało święto narodzin Słońca?
Wśród późnorzymskich elit intelektualnych rozpowszechniony był neoplatonizm, wraz z nim wiara w emanacje absolutu w kolejne, coraz niższe i mniej uduchowione formy bytu. Owym źródłem wszelkiego bytu było Słońce duchowe, którego Słońce materialne było zaledwie fizyczną reprezentacją. To właśnie Słońce, jako „światło ducha”, czy najwyższą świadomość było uważane przez neoplatoników za praprzyczynę, „czysty intelekt” emanujący z hyperkosmii (ponad świata) w enkosmię (świat stworzony). Jak pisze Pierre Chuvin3 podkreślając bliskość tej myśli z późniejszą chrześcijańską koncepcją trójcy świętej; „Ojciec, będąc źródłem wszystkiej rzeczy, przekazał je drugiemu intelektowi, który wy, cała ludzka rasa, nazywacie pierwszym. Mieszając ducha z materią, drugi intelekt stworzył świat dostrzegalny zmysłami”.
Symbolika boskiej triady była bowiem jak najbardziej pogańskiej proweniencji. Już pitagorejczyk Okellos z Lukanii twierdzić miał w V w p.n.e., że; „Triada, ta pierwsza, ustanowiła początek, środek i koniec”. Z kolei cesarz Julian odwoływał się do doktryny „trzech królów”, tak tłumacząc konstrukcję świata w myśli neoplatońskiej: „Ten oto świat, boski i piękny, utrzymywany od szczytu sklepienia niebieskiego do najniższych poziomów ziemi przez wieczną boską opatrzność, istnieje nie będąc poczętym, wieczny na zawsze, a pilnuje go nic innego, jak tylko piąte ciało (eter), które opiera się na blasku słońca, a potem na drugim poziomie, istnieje świat inteligibilny, w sposób jeszcze bardziej oczywisty, dzięki Królowi wszechrzeczy, do którego dąży wszystko, co istnieje”4.
Ten „Król wszechrzeczy” był jak to ujawnił Apollo z Klaros; „Zrodzony sam z siebie, o wrodzonej mądrości, bez matki, niezwyciężony, noszący nie jedno, lecz wiele imion, źródło Ognia, oto, czym jest Bóg”.
Czym więc było Słońce, określane przez Proklosa i innych neoplatoników5 zamiennie jako „Książę Ognia”, „Król Ognia Umysłowego”, „Pan Świata”?
Było praprzyczyną, źródłem, władcą czasu i losu, tak jak Słońce widzialne jest władcą ciał niebieskich; planet i gwiazd, zodiaku, określających przeznaczenie ludzkie.
Siła ta jako wielki poruszyciel, miała za symbol krzyż arktyczny, czyli swastykę, starożytny znak emanacjonizmu. Oznacza ona w istocie, nie tyle Słońce (tym bardziej rozumiane jako siła przyrody), lecz „nieruchomego poruszyciela” (Cakravartin). Rdzeń świata, absolut, Brahmana w Indiach. Innym odpowiednikiem swastyki będzie gnostycki Ouroboros, kosmiczny wąż połykający własny ogon. W wielu religiach pojawia się również motyw kosmicznego węża owiniętego wokół pnia drzewa świata. Warto też wspomnieć, że również alchemicy wykorzystywali węża zwiniętego w ósemkę jako symbolu nieskończoności.
W świecie późnego antyku istniało wiele bóstw personifikujących Wieczny Czas i posiadających konotacje solarne. Wystarczy wymienić; Aiona, Apolla, Sol, Staurna, czy Mithrę, którego zresztą łączono nierzadko z kultem Sol Invictus.
Istnieją opinie iż wszystkie one, są manifestacjami tego samego bóstwa, jako że istnieje tak wiele motywów ściśle je ze sobą łączących. Jednym z nich jest sam fakt patronowania Saturna jako boga czasu wiekowi złotemu, a samo złoto jest symboliczną barwą słońca. Co istotniejsze jednak, wszystkie te bóstwa przyświecały świętu związanemu z nadejściem Nowego Roku i rozpoczęciem przez Słońce wstępującej drogi po ekliptyce. Satrurn jako wyobrażenie Starego Roku miał święto saturnalia rozpoczynające się 17 grudnia i trwające kilka do kilkunastu dni, a na moment przesilenia – 25 grudnia przypadało święto narodzin Słońca (Sol Invictus), w Egipcie obchodzono wówczas Kronia – narodziny Kronosa. 25 grudnia obchodzono również narodziny Mithry błędnie identyfikowanego ze Słońcem Niezwyciężonym. Z kolei na 6 stycznia przypadało święto Janusa (stąd nazwa miesiąca January) patrona nowego czasu, identycznie jak mitrejski Zervan (Aion) klucznika. W Aleksandrii właśnie wtedy obchodzono święto Aiona.
Innym bóstwem solarnym był Herakles, do którego zwracać się miano z następującą modlitwą; „Boże w tunice z gwiazd, Heraklesie, Książę Ognia, Panie Świata, Pasterzu Ludzkich Losów...”6. Dalej zaś następuje seria porównań do Słońca, zarządcy dwunastu miesięcy roku. Warto przypomnieć, iż również i Mitrę (w końcu o przydomku Sol Invictus!) nazywano wymiennie Władcą Eonów.
Tak więc wszystkie te bóstwa solarne, wydają się personifikacjami jednej i tej samej kosmicznej siły, władcy czasu i nieruchomego poruszyciela; - Axis Mundi, „osi świata”, co potwierdza się w też przypadku patrona wyroczni Delfickiej Apolla.
Nie tylko w swojej nazwie zawiera on polarny, osiowy rdzeń, ale i w jego sanktuarium delfickim znajdował się Omfalos, kamień symbolizujący centrum świata.
Plutarch, kapłan Apolla Delfach pisał, o swoim bogu, iż reprezentuje Jednię (od gr. a-pollon; „nie wiele”) i że jego relacja w stosunku do Heliosa, słońca materii jest taka, jak Ducha do ciała7.
Mitrę zaś nazwano w końcu niekiedy Panem Czasów. Co ciekawe wartość liczbowa Mitry (od słowa Mithras) wynosi 360; M 40, I 10, Th 9, R 100, A 1, S 200. Aby uzyskać liczbę 365 często pisano jego imię jako Meithras. Tą samą wartość liczbową ma gnostycki bóg Czasu Abraxas. Ponadto imiona obu z nich właściwie pisane składają się z siedmiu liter a więc tylu ile jest planet i stopni wtajemniczenia8 w misteria mitrejskie.
Niektóre rzeźby Mitry nasuwają też skojarzenia z innym bogiem Czasu – Aionem. Jego postać wydobywa się poza granice świata materialnego często przedstawianego jako opleciona wężem Ouroborosem (gnostycki symbol wiecznego powrotu, pętli uwarunkowań) skała o kształcie jaja. Mitra, jako urodzony ze skały wymiennego z jaskinią symbolu kosmosu ma status 'zbawionego' z ziemskich uwarunkowań.
Mithra ukazywany był pod postacią skrzydlatego boga wewnątrz koła zodiakalnego. To właśnie on jest poruszycielem Uniwersum, władcą Eonów – Aionem, czy też perskim Zurvanem, a wartością numeryczną jego imienia jest 365, liczba dni w roku.
Co jest również bardzo istotne, sam Mithra przedstawiany był często na reliefach jako ten, co narodził się ze skały, lub kosmicznego jaja. Być może jednak, jak na to wskazuje powyższy kontekst i na co zwraca uwagę prof. Ulansey9 nie chodzi tu o fizyczne narodziny, czy w ogóle o narodziny, ale raczej o przekroczenie barier kosmosu. Przedstawienia bowiem zwracają uwagę na fakt bycia Mithry poza sferyczną skałą/jajem. W tym wypadku, o ile mitrejska jaskinia jest kosmosem widzianym od wewnątrz, sferyczna skała z której wynurza się Mithra byłaby jego przedstawieniem od zewnątrz. Taką interpretację potwierdza to, że wokół owej „skały” owija się często wąż będący znanym orfickim i gnostyckim wyobrażeniem kosmosu otoczonego przez Lewiatana. W takim wypadku chodziłoby więc nie o narodziny Mithry ze skały lecz, co najwyżej o jego „ponowne narodziny”, jako inicjowanego. O wejście w sferę hiperkosmii, po przekroczeniu bariery kosmosu (skałą = materia). Co więcej Mithra dokonuje owego aktu samodzielnie, o czym świadczy łopata w jego ręku (w drugiej ręce trzyma zazwyczaj nóż).
Mitrejska grota (lub podziemna świątynia) była więc miejscem początku, inicjacji to w niej świętowano 25 grudnia jako dies natalis sol invicti, narodziny boga Mitry ze skały. Samo słowo „inicjacja” wywodzi się od łacińskiego initium – początek, stąd bierze się słowo inicjować czyli zapoczątkować. „In ire” oznacza również wchodzić i wiąże się z Janusem, bogiem opiekuńczym początku. Staje się więc jasna geneza słowa Janua (od nich januarius – styczeń, a więc miesiąc inaugurujący początek roku, oraz drogi wstępującej Słońca po ekliptyce) - wejściowe wrota, w tym wypadku wrota północne, otwierające przestrzeń inicjacji stanowiącej most łączący niebiosa z ziemią.
Wrota te neoplatonik Porfiriusz umieszcza w znaku Koziorożca: „Rzymianie świętują saturnalia, kiedy Słońce jest w sferze Koziorożca...w tym festiwalu niewolnicy odgrywają role ludzi wolnych... Takie święta ukazują zamiar ich twórcy, że mianowicie ci, którzy stali się niewolnikami, za przyczyną bramy nieba są teraz wyzwoleni przez święto Kronosa (to jest Koziorożca) jako powstali z martwych i mając nowe narodzenie. Ścieżka biorąca swój początek u Koziorożca jest drogą zstępowania. Dalej, jako że bramę nazywają Janua to miesiąc otwierający zwą januarius, kiedy to słońce powraca do Koziorożca, czyli ku wschodowi i powoli podnosi się ku północy”10.
W tym wypadku miejsca przecięcia się zodiaku z ekliptyką, a więc punkty przesilenia słonecznego letniego i zimowego wyznaczały kosmiczne wrota. Północne wejście było do zstępowania dusz ku Ziemi, zaś południowe dla wstępowania ich w sferę gwiezdną, aż wreszcie hyperkosmiczną – Empireum.
Wedle Homera jednak; „Tego wejścia ludzie przekroczyć nie mogą, należy ono bowiem do Nieśmiertelnych”11. Czyżby więc, wyznawca Mithry dochodząc do ostatniego stopnia wtajemniczenia stawał się „nieśmiertelnym” w sensie duchowym, a więc równy bogom? Jest to wielce prawdopodobne, gdyż, jak już zostało wspomniane przez Celsusa celem tych misteriów była wędrówka przez siedem sfer planetarnych ku górze, czyli ku wyzwoleniu z „planetarnych” uwarunkowań, żądz i skłonności niższego Ja.
Jako żywo przypomina to gnostycką koncepcję sferycznego świata materii stworzonego przez Demiurga i strzeżonego przez jego archontów (Eony), strażników poszczególnych bram.
Tak więc w doktrynie neoplatonizmu, gnozy i związanego z nimi mitraizmu daty przesileń związane z roczną wędrówką Słońca po ekliptyce były okresami o szczególnych właściwościach inicjacyjnych otwierały „bramy niebios”umożliwiając „wędrówkę planetarną” inicjowanego ku wyższym sferom ducha. Byłaby to więc odwrotność procesu emanacyjnego; powrót do źródła, owego centrum, osi świata z której promieniuje wszelki świadomy Byt. Lecz wszystko to są zaledwie spekulacje wobec skąpych źródeł z tamtych epok. To, na co możemy sobie odpowiedzieć z całą pewnością to pytanie o przyczyny chrześcijańskiej inspiracji świętem przesilenia słonecznego.
Cesarze III wieku bacznie przyglądali się ekspansji nowych doktryn religijnych starając się wybrać i poprzeć te, które nadałyby im boskiego autorytetu umacniając tym samym tron i integrując na powrót polityczno -duchową jedność Imperium.
Faworyzowali zwłaszcza zmierzające ku henoteizmowi kulty solarne, czy bogów -herosów Jupitera i Herkulesa. Stopniowo wchodziły na scenę bóstwa o charakterze solarnym; Baal, Apollo, Mitra, Sol, Herkules. Mitra czy Sol Invictus. Nie tylko monoteistyczny mitraizm, ale również filozofia neopitagorejska przyczyniła się do upowszechnienia pojmowania cesarza jako wzoru (archétypon) Najwyższego Stwórcy i jego deifikacji.
Dlaczego jednak Kościół zdecydował się inkorporować święto narodzin Słońca i przekształcić je w narodziny Jezusa Chrystusa? Powodów należy szukać w żywotności uniwersalnych archetypów; Chrystus był przecież nazywany; „Światłością świata”, czy „Słońcem sprawiedliwości”, jeden z fresków przedstawia go nawet jako Słońce Niezwyciężone w rydwanie! Jak pisze Jean Paul Roux:„Począwszy od II stulecia prawnicy rzymscy rozwijali tezę o przeniesieniu władzy z populus Romanus na cesarza. Sakralny charakter dotyczył nie tyle człowieka co instytucji mającej sankcję w Sol Invicti. Wystarczyło więc zastąpić Słońce Niezwyciężone Bogiem Chrystusem Królem, by pogański kult cesarza zastąpić respektem wobec pomazańca Chrystusa na ziemi. Dlatego też w roku 335 albo 339 ustalono, że Boże Narodzenie przypada na 25 grudzień – dzień, w którym obchodzono dotąd narodziny Słońca. I nie był to przypadek”.12
I nie jest też przypadkiem, iż na ścianie mitreum w Ostii widnieje napis; „Et nos servasti eternali sanguino fuso”. „I nas zbawiłeś przelewając wieczną krew”.
Zapożyczeń solarnych w chrześcijaństwie pierwszych wieków było tak wiele, iż Tertulian zmuszony był oznajmić pogańskim adwersarzom z rozbrajającą szczerością; „Powiadacie że czcimy Słońce. Owszem, nie inaczej niż wy” (Ad nationes).
W końcu, dzięki Konstantynowi Wielkiemu, towarzyszowi Sol Invictus, postać Chrystusa uległa solaryzacji i nabrała królewskiego majestatu. Tak dokonała się kolejna metamorfoza wiecznego archetypu kosmicznego bieguna, Króla Świata. Surowy Pantokrator w solarnej mandorli zastąpił dobrego pasterza z owieczką. Chrystus stał się Słońcem nowej ery; ery Ryb.

sobota, 5 grudnia 2009

Koniunktura czy konwersja? O nawróceniu Konstantyna

Wielka zmiana matrycy ideologicznej naszego kontynentu, jaką było upaństwowienie chrześcijaństwa w IV w n.e. jest tematem dość bagatelizowanym przez polską naukę w stosunku do historycznej wagi tego procesu. A przecież bez żadnej przesady można stwierdzić, iż decyzja Konstantyna o adaptacji chrześcijaństwa zadecydowała o kulturowym obliczu Europy aż po dziś dzień. Była, co prawda seria pozycji Aleksandra Krawczuka ukazująca kulisy chrystianizacji Imperium w kontekście referowania postaci odpowiedzialnych za to cesarzy, lecz to wszystko za mało.
Mamy za to na półkach księgarskich dziesiątki 'antykwarycznych' cegieł, po które sięgają tylko specjaliści. Wojskowość Rzymu, jego kanalizacja, czy ubiór mieszkańców są, nie wiedzieć czemu na top liście. Tym czasem kwestie późnorzymskiego kryzysu ideowego i adaptowanie w ciągu zaledwie ćwierćwiecza niedawno jeszcze represjonowanego chrześcijaństwa do rangi jedynej słusznej doktryny imperialnej sprowadzone jest do banalnego komunału o rzekomym śnie Konstantyna w 312 r. i jego natychmiastowym nawróceniu.
Notabene, byli i tacy historycy, którzy sen ów starali się wytłumaczyć w kategoriach historycznych jako autentyczny cud.
Nie dziwi więc, iż ostatnim czasem pojawiło się kilka, tłumaczonych rzecz jasna bardziej obiektywnych pozycji w tej dziedzinie. Mamy Franka Kolba; „Ideał późnoantycznego władcy” prezentację ideologii propagandowej od Dioklecjana do Teodozjusza, czy Pierra Chavin; „Ostatni poganie” o rywalizacji późnoantycznego „pogaństwa” z młodym Kościołem. Obie książki, choć bardzo specjalistyczne to warte lektury jako obiektywne.
Właśnie do księgarń trafiła nowa pozycja, tym razem już konkretnie o nawróceniu Konstantyna, któremu zresztą autor poświęca większą część pracy. „Początki chrześcijańskiego świata (312-394)”, najnowsza książka Paula Veyne w przeciwieństwie do wyżej wymienionych poprzedniczek jest pozycją zaangażowaną, to znaczy stara się obronić tezę nie do obronienia. Wedle autora nawrócenie Konstantyna miało miejsce, był on szczerym i oddanym człowiekiem Kościoła wierzącym w Boga Jedynego Chrystusa.
Dlaczego nie można się bezkrytycznie zgodzić z autorem? Nie mam zamiaru polemizować z jego wywodami, ani tym bardziej zaprzeczyć tej tezie, wykluczając jakiekolwiek osobiste zaangażowanie religijne Konstantyna. Był on, mimo podkreślanej przez siebie 'boskości' niewątpliwie człowiekiem i mógł się wahać.
Jednak poniższe fakty pokazują odwrotną stronę medalu; bardziej pragmatyczne motywy chrztu Imperium.
Konstantyn rozpoczynał karierę polityczną w zainicjowanej przez Dioklecjana tetrarchii. Utworzona w 293 roku polegała na podziale władzy w imperium na czterech ludzi, kontrolujących różne obszary geograficzne. Dwóch, wyższych rangą augustów i dwóch podlegających im cezarów.
Ojciec Konstantyna cezar Konstancjusz Chlorus był poganinem, wyznawcą Sol Invictus. Mimo iż nie był fanatykiem, to jednak za czasów swoich współrządów z Dioklecjanem nie cofał się przed wykonywaniem edyktów antychrześcijańskich. Później dla celów propagandowych Konstantyn uczynił z niego chrześcijanina, w czym wtórował mu nadworny teolog Euzebiusz z Cezarei; „bardzo życzliwy dla słowa Bożego”, „żadnym sposobem nie uczestniczył w wojnie przeciwko nam”,1 takimi słowami opisując jego ojca.
Dla Konstantyna nie było miejsca w planach dynastycznych. Przebywał jako honorowy zakładnik na dworze Galeriusza i ręczył za lojalność ojca , współrządcy Maksymiana cezara Konstancjusza Chlorusa.
Konstancjusz wkrótce zmarł wyznaczając uprzednio Konstantyna na swego następcę. Nie ma na to jednak żadnych dowodów, prócz słów samego Konstantyna2. Starszym Augustem został Galeriusz, młodszym Sewer, oni to mieli wyznaczyć nowego Cezara. Tymczasem żołnierze okrzyknęli Konstantyna wręcz Augustem. Wysłał on do Galeriusza posłów, rzekomo potwierdzając jego zwierzchność, a w istocie stawiając go przed faktem dokonanym. Galeriusz uznał wprawdzie prawo Konstantyna do tronu, lecz tylko jako Cezara, a więc dopiero na czwartym miejscu w tetrarchii. Nie zmienia to jednak faktu, iż z formalnego punktu widzenia Konstantyn był uzurpatorem.
Maksymin z kolei aby zneutralizować władcze zapędy Konstantyna ofiarował mu tytuł Augusta i rękę swojej córki Fausty. Konstantyn przyjął tą ofertę i za dzień ślubu wybrał datę swojego mianowania na Augusta. Odbyło się to w 307 roku, prawdopodobnie 25 grudnia, gdyż był to dzień narodzin Boga Słońca3. Konstantyn podobnie jak jego ojciec był wyznawcą Słońca Niezwyciężonego skojarzonego z Mitrą i Apollem, których kult był rozpowszechniony na półwyspie Bałkańskim, zkąd pochodził Chlorus.
Wzajemne stosunki między tetrarchami, oraz kwestie sukcesji ukonstytuować miał w 308 r zjazd w Karnuntum. Nad Dunajem spotykają się Dioklecjan, Galeriusz i Maksymian. Dioklecjan stanowczo odmawia powrotu na tron. Augustem w miejsce zmarłego Sewera ma zostać Licyniusz, a w jego władzy Panonia. Wiedziano jednak, że w przyszłości uderzy na Italię Maksencjusza, którego uznawano za uzurpatora. Na zjazd, nie tylko nie zaproszono Konstantyna, ale w ogóle nie poruszano nawet jego kwestii. Nie był więc wtedy władcą , z którym należało się liczyć.
Konstantyn w 310 r. nawiązuje porozumienie z Licyniuszem; zaręcza z nim swoją siostrę przyrodnią Konstancję, a jej brat Dalmacjusz obejmuje wysokie stanowisko w armii Licyniusza. Podjęto plany przyszłego podziału Imperium; Konstantynowi przypadłby Zachód, zaś Licyniuszowi Wschód.
Potencjalnym rywalem Konstantyna na Zachodzie był Maksencjusz, który już wtedy szukał zbliżenia z Maksymianem Dają. Oboje byli zwolennikami raczej pogaństwa niż chrześcijaństwa, choć w przypadku Maksencjusza nie było w tym jak już wspomniano przejawów antagonizmu. Możliwe więc, iż Licyniusz z Konstantynem już wtedy liczyli się z potencjalnym poparciem chrześcijaństwa.
Gdy w 311 r. Maksencjusz odebrał Konstantynowi prowincje hiszpańskie, ten przystąpił do kontrofensywy. Zaatakował Italię i choć dysponował słabszymi siłami zadał nawet przeciwnikowi kilka znaczących klęsk.
28 października 312 r. dochodzi do rozstrzygającej bitwy przy Moście Mulwijskim (Pons Mulvius). Konstantyn zwycięża Maksencjusza i to ponoć za sprawą boskiej pomocy anioła, który każe namalować znak boga na tarczach żołnierzy, mówiąc, iż pod tym znakiem zwycięży.
Historia ta wydaje się dość banalna i typowa dla ówczesnej propagandy, by przypomnieć choćby prawie identyczne widzenia Aureliusza, Aureliana, czy również Konstantyna w Galii. Nie jest taką jednak przez fakt, iż przeszła do historii i dla wielu legenda ta stała si rzeczywistością gdy przyjmują za datę nawrócenia Konstantyna rok 312.
Nie ma racji bytu 'obiektywne' rozważanie wizji Konstantyna w kategoriach zjawiska astronomicznego z prostego powodu. Nikt o tym wydarzeniu nie wspomina!4 Nie ma ono potwierdzenia w żadnych pozakościelnych źródłach.
A jeszcze pół wieku później Cyryl Jerozolimski pisząc o widzeniu Konstancjusza II, w którym miał on ujrzeć meteor kreślący na niebie znak krzyża porównuje to wydarzenie jako cud do znalezienia krzyża w Ziemi Świętej przez jego ojca Konstantyna, a przecież aż prosiłoby się o przyrównanie go do wizji z labarum! Widocznie jeszcze w owym czasie nikt nie przywiązywał do tej 'wizji' większej wagi.5
Co ciekawe „Historia Kościelna” z roku 314 Euzebiusza nie wspomina ani słowem o wizji! Zadowala się jedynie przyrównaniem wojsk Maksencjusza do tonącego w Tybrze do faraona, podczas przejścia Izraelitow przez Może Czerwone, zaś Konstantynowi przypada w niej rola Mojżesza. Czyżby więc sprawa ta nie była na tyle istotna by o niej wspominać, a może dopiero po latach kronikarz miał się o niej dowiedzieć?
Tak więc dopiero w późniejszym czasie spreparowano legendę o śnie Konstantyna. Nadworny propagandysta, autor podania, Laktancjusz pisze o nim tak: „Zbliżał się dzień w którym Maksencjusz niegdyś objął władzę, to jest 28 października; kończyły się obchody pięciolecia rządów. Konstantyn otrzymał napomnienie w czasie spoczynku, że winien opatrzyć tarcze niebiańskim znakiem Boga i tak stoczyć bitwę. Uczynił, jak mu nakazano. Wypisał na tarczach Chrystusa: litera I przechodziła przez literę X, wierzchołek zaś miała zagięty. Wojsko, uzbrojone tym znakiem, chwyciło za oręż”.6
Wiele lat później Euzebiusz przystępując do pracy nad „Żywotem Konstantyna” przekazuje historię z wizją znaku, lecz odmienną od tej którą pozostawił Laktancjusz.
Konstantyn miał bowiem ujrzeć znak na kilka tygodni przed bitwą, a nie poprzedzającej ją nocy.7
Euzebiusz czyni z wizji kolejny etap przemiany duchowej cesarza, który przed bitwą prosił o pomoc Boga wyznawanego przez ojca Konstancjusza Chlorusa, zapominając, iż był nim Sol Invistus!.
Znak miał mu się ukazać po południu, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, wtedy miał ujrzeć świetlisty krzyż z napisem; 'W tym zwyciężaj'. Nie rozumiał jeszcze co oznaczało to zjawisko. We śnie tej nocy ukazał mu się Chrystus z tym samym znakiem, który wcześniej widział na niebie i polecił by uczynił go godłem swoich wojsk. Cesarz miał się ponoć dowiedzieć od kapłanów chrześcijańskich kim był ów Bóg i czym był znak. Od tej pory miał ich też wziąć za doradców, słuchając słowa Bożego i czcząc Chrystusa.
Znak miał wyglądać następująco; „Długa, pozłacana włócznia miała przecznicę, nadającą jej kształt krzyża. U samej góry włóczni był przymocowany wieniec (...). W nim znajdował się monogram Zbawiciela, a mianowicie duże litery, które jako pierwsze oznaczały imię Chrystusa, tak że litera P przechodziła w pośrodku litery X. Głoski te zwykł był cesarz później nosić także na swym szyszaku”8
Tak więc jedna wersja wydarzeń pochodzi, jak już było wspomniane z „O śmierciach prześladowców” Laktancjusza, druga zaś z „Żywota Konstantyna” Euzebiusza, powstających w latach 337-340.
Inaczej z kolei mitologizuje całe wydarzenie łaciński panegiryk z 313 r, najstarszy znany opis tej bitwy. Daje on pogańską egzegezę 'cudu'(oczywiście cudu samego zwycięstwa!). Powróci ona w 321 r w panegiryku Nazariusza. Otóż Konstantyn miał jakoby zawdzięczać zwycięstwo posiłkom niebiańskim wysłanym przez ojca, Konstancjusza Chlorusa.9
O umieszczaniu przez cesarza na swym hełmie chryzmy po bitwie na moście Mulwijskim dowodzą monety wyemitowane w 315 r. z okazji decenaliów. Nie konweniuje to jednak z pojawianiem się na monetach aż do 321 wizerunku Konstantyna i Sol Invictusa jako bóstwa opiekuńczego. Czyżby więc nawrócenie Konstantyna przebiegało w ukryciu, bądź też stosował on ostrożną politykę szukania względów zarówno wśród henoteistycznych pogan jak i chrześcijan? A może znak ten nie kłócił się ze Słońcem, gdyż był jego własnym, a nie chrześcijańskim symbolem?
Niemiecki historyk Walter O. Moeller zadał właśnie takie pytanie; czy Chi-Rho to naprawdę monogram Jezusa Chrystusa?
Istnieją poważne dowody na to, iż tak zwane Chi Rho było w istocie pogańskim symbolem solarnym sięgającym odległej starożytności i dość popularnym w ówczesnym świecie. Wystarczy przyjrzeć się prahistorycznemu sześcioszprychowemu kołu solarnemu, jeśli pozbawimy go okręgu otrzymujemy dokładnie Iota Chi, tak znak kładziony był na posadzkach w Aquincum, co związane było z kultem solarnym10.
Kult Sol Invictus był rozpowszechniony w Syrii. Inskrypcja z Tona w Algierii dedykowana Sol Invictus ma za pierwszą literę pojedyncze X, co zostało zinterpretowane jako abrewiacja od XPONOZ czyli Saturn11. Podobnie wielkie S namalowane na jednym z pompejańskich grafiti jak sądzi Moeller może oznaczać Saturna, bądź nawet Sol a nie, jak długo sądzono być skrótem od 'salutem'.
Z kolei około trzydziestu tak zwanych „chrystogramów”, lub monogramów zbliżających się wyglądem do Chi-Rho pojawia się na amforach odkrytych w Pompejach. O tym, że nie są to w istocie chrystogramy świadczy ich zróżnicowanie; tylko niektóre spośród nich odpowiadają dokładnie temu znakowi. Po drugie, pojawiające się na nich napisy świadczą o tym że zawierały „świętą wodę z Nilu”, używaną w misteriach Izydy - „dar Sarapisa”.
Nie tylko zresztą w Pompejach pojawiają się podobne monogramy. Walter O. Moeller wskazuje również rysunki z Dura Europos, gdzie występuje zarówno Chi-Iota , jak i Jota-Chi symbolizując przeciwieństwa. Jeden znak odpowiada Księżycowi (obok narysowany jest półksiężyc) drugi zaś jest symbolem Słońca.
Ikonografia monet konstantyńskich zdaje się potwierdzać pogańską interpretację 'monogramu'; wizerunki Słońca Niezwyciężonego i napisy go sławiące pojawiają się, aż do 320 r. Zresztą jeszcze w 315 r., a więc, aż trzy lata po zwycięstwie na moście Mulwijskim pod rzekomymi auspicjami Chrystusa, na mocy uchwały senatu skończono wotywny łuk tryumfalny z tej okazji. Co ciekawe, nie ma na płaskorzeźbach tego pomnika żadnych śladów czy nawiązań do chrześcijaństwa, co poddaje w wątpliwość ewentualne nawrócenie Konstantyna. Są za to symbole słoneczne, jak choćby rydwan wznoszący się ku Słońcu.
Łuk Konstantyna na inskrypcji wspomina enigmatycznie o zwycięstwie z „natchnienia boskości” nie precyzując jej istoty. Owa ‘boskość’ (divinitas) to termin przystający raczej do filozofii neoplatońskiej niż chrześcijaństwa. W każdym razie, z pewnością zbyt niejednoznaczny by był jego świadectwem. Istnieje też inna możliwość; cesarz już wówczas doceniający siłę chrześcijaństwa, jego popularność dążył do synkretyzmu monoteistycznego, w którym pod mglistym pojęciem ‘boskości’, czy ‘opatrzności’ każdy, czy to chrześcijanin, czy poganin odnalazłby swojego Boga. Taką sugestię musi nasuwać mowa pochwalna na cześć zwycięstwa wygłoszona w Trewirze w 313 r. W podniosłym, niemal modlitewnym tonie retor zwraca się do anonimowej siły boskiej o zachowanie Konstantyna po wszystkie wieki; „Ciebie błagamy i prosimy, najwyższy stwórco wszechrzeczy, który tyle masz imion, ile zechciałeś ustanowić różnych języków wśród ludów; nie możemy bowiem wiedzieć, jak sam pragniesz być nazwany...”12
O pragmatyzmie samego cesarza w kwestiach religijnych może świadczyć choćby zdanie z, tak zwanego 'edyktu mediolańskiego', który dawał chrześcijanom swobodę wyznania religii, gdyż; „jakie by nie istniało na niebie bóstwo może być pomyślne i przychylne nam i wszystkim podlegającym naszej władzy”13. Cel był zatem czysto polityczny; pokój wewnątrz za wszelką cenę.
Na soborze w Niceii w 325 r. Konstantyn mówił o tym wprost:”Ponieważ dobrobyt państwa pouczył mnie, jak wielka jest dobroć Bożej potęgi, więc uznałem, że celem powinno przede wszystkim być zachowanie wśród tak szczęśliwych ludów jednej wiary, jednej miłości prawdziwej, jednego wspólnego kultu Boga Wszechmocnego. A że w tym względzie nie powinno być podjęte żadne postanowienie niezmienne i trwałe, jeśli nie zbiorą się wszyscy biskupi lub przynajmniej ich większość i nie podejmą decyzji, dlatego spotkało się bardzo wielu biskupów, a ja znalazłem się wśród nich, ponieważ nie mogę zaprzeczyć, że tym, co sprawia mi tak wielką radość, jest być towarzyszem waszym w służbie Bożej”.14
Nie pada tu imię owego enigmatycznego Boga, wcześniej jednak gdy Konstantyn usiłował zażegnać spór doktrynalny (między trynitarystami a arianami) na drodze polubownej tak o nim pisał; „...nie zmuszam was do zmiany poglądów na tematy, które jakkolwiek byśmy je nazwali, są po prostu śmieszne. Możecie zachować jedność i wspólnotę, zachowując własne zdania w tak mało ważnym przedmiocie. Pogódźcie się tylko duchem i sercem w sprawach dotyczących bóstwa... Jeżeli zaś chodzi o problemy błahe, o które się sprzeczacie, możecie im dawać rozmaite rozwiązania, abyście tylko umieli zachować w tajemnicy różnicę zdań. Użyczcie mi spokojnych dni i spokojnych nocy”15.
Krawczuk stawia jednoznaczną konkluzję: „Jedno jest oczywiste: w świetle dostępnych dokumentów nie może być mowy o jakimkolwiek gwałtownym nawróceniu się czy też o przełomie religijnym w życiu Konstantyna”.
Konstantyn był niewątpliwie megalomanem. Mało mu było monarchicznych, jedynowładczych ambicji, jak wielu przed nim (Aleksander Wielki), czy po nim (Adolf Hitler) widział się w roli męża opatrzności. Poza tym; „wybranka bogów”, „boskiego człowieka”, „natchnionego przez boskość”, „człowieka, który przejrzał istotę rzeczy”, etc. Oczywiście osobiste przekonanie nie wystarcza, należy je podbudować odpowiednimi relacjami. Od tego byli propagandowi poeci.
Konstantyn nie był pierwszym, któremu ukazało się bóstwo, tak samo jak Chrystus nie był pierwszym bogiem, który mu się ukazał. Miał już bowiem w swoim curriculum, jedne boskie odwiedziny.
H. Gregoire uważał, iż genezy wizji Konstantyna należy się doszukiwać w panegiryku z 310 roku. Tradycja z 312 r. miała zaś być jedynie jej chrześcijańskim przetworzeniem, o czym świadczy fakt wspominania o niej przez pisarzy chrześcijańskich dopiero na wiele lat po wydarzeniu.
Konstantyn dążąc do rozprawy z Germanami zwrócił się o pomoc do bóstwa, które jego ojciec dążył szczególnymi względami – Apollona. Bóstwo to utożsamiane było ze Słońcem Niezwyciężonym. Zbaczając nieco z drogi w dzisiejszej miejscowości Grand doznał podobno niezwykłego przeżycia. Na własne oczy miał ujrzeć Apollona. Wedle słów panegirysty opiewającego to wydarzenie. Konstantyn; „ujrzał boga i w jego postaci rozpoznał samego siebie”, a dalej „któremu przeznaczone jest królowanie nad całym światem, jak mówią natchnione pieśni wieszczów”.16
Co ciekawe, panegirysta przywołuje obraz Apollona, który wraz z boginią zwycięstwa ofiarowuje mu wieńce laurowe, z których każdy zawierał wróżbę lat trzydziestu.
Opowieść o objawieniu Apollona ma być odbiciem porzucenia przez Konstantyna kultu Herkulesa, skompromitowanego rewoltą Maksymiana z dynastii herkulijskiej i poszukiwaniu ideowego protektora w Słońcu – Apollonie.
Konstantyn długo jednak jeszcze formalnie akceptował zasadę tetrarchii. Jednak właśnie w 310 Apollo, tożsamy z Sol Invictus jest tym bogiem „w którym Konstantyn rozpoznaje samego siebie”. Jest więc on wcieleniem Apolla którego moc „numen”, jako „najwyższy obecny bóg” nosi sam w sobie.
Co ciekawe Sol Invictus był również bóstwem opiekuńczym Klaudiusza II Gockiego, podobnie zresztą jak Aureliana, który również pretendował do jego linii dynastycznej. Sol – Apollo pojawia się odtąd na emitowanych przez Konstantyna monetach jako jego towarzysz, lub niemal sobowtór. Pojawia się także na medalu w łuku tryumfalnym z okazji wiktorii nad Maksencjuszem, w przeciwieństwie do symboliki chrzścijańskiej do której nie ma najmniejszego odniesienia co jest sprzeczne z poglądem jakoby bitwa ta miała decydujący wpływ na jego konwersję.
Cała ta sprawa pokazuje, że plany Konstantyna były równie ambitne jak Oktawiana Augusta. Widział on siebie w roli wcielenia samego boga Słońca Niezwyciężonego, nazwanego czasami również Słońcem Sprawiedliwości, mającego wcielić marzenia o powrocie złotego wieku na ziemi. Nawiązuje to do czwartej ekologii Wergiliusza, (która przypominana była z okazji omawiania polityki religijnej Augusta). Pokazuje ona również ówczesne przekonania religijne Konstantyna dalekie od chrześcijaństwa.
Materialnym dowodem tej propagandy są monety wybijane przez kilkanaście lat w mennicach Konstantyna. Noszą one dedykacje „Soli Comiti Augusti”; Słońcu Towarzyszowi Augusta; „Soli Comiti Constantini Augusti”; Słońcu towarzyszowi Konstantyna Augusta; „Soli Invicto Comiti”; Słońcu Niezwyciężonemu Towarzyszowi. Co ciekawe tylko Konstantyn zdobił monety wizerunkiem swoim i słonecznego bóstwa17.
Istniał jednak i inny aspekt wyboru Apollona Sol Invictusa na swojego patrona przez Konstantyna. Zarówno bowiem on jak i Konstancjusz jako następcy Maksymiana należeli do dynastii herkulijskiej. Wszczynając wojny przeciwko swoim rywalom z jednego boskiego pnia, Konstancjusz musiał podbudować swój autorytet innym, potężniejszym patronatem. Wybór padł na Słońce Niezwyciężone, którego status przybliżał się w wierzeniach Imperium stopniowo do bóstwa najwyższego.
Trzeba też pamiętać, iż nadworni pisarze Konstantyna zajmowali się zawodowo propagandą, dlatego należy nieufnie podchodzić do ich relacji, starając się dostrzec za nimi ukryte intencje. Przykładowo zarówno Maksencjusz jak i Licyniusz darzyli chrześcijaństwo sympatią, jednakże nadworni propagandyści Konstantyna włożyli wiele trudu w zniekształcenie ich obrazu jako bezbożników i pogan, zwłaszcza, iż uprzednio zdarzało się im wypowiadać pochlebne opinie na temat cesarzy.
Ze źródeł pogańskich jedyna ważniejsza informacja o nawróceniu Konstantyna pochodzi od Zosimosa, który umieszcza nawrócenie Konstantyna w 326 r., a więc po zabójstwie Kryspusa i Fausta. Jednak jego relacja jest niewiarygodna (źródło jest późne i oparte na zaginionej pracy Eunapiosa, poganina i fanatycznego wroga chrześcijaństwa).
W 326 Konstantyn za namową Fausty macochy Kryspusa, jego pierworodnego syna zgładził go. Wkrótce potem Fausta zapłaciła za swoje knowania. Matka Konstantyna Helena w zemście za śmierć swojego wnuka nakłoniła cesarza do ukarania żony. Fausta oskarżona o cudzołóstwo została stracona przez umieszczenie w rozgrzanej łaźni, gdzie się udusiła.
Jedno ze źródeł przekazuje historię, jakoby cesarz czując wyrzuty sumienia po tych straszliwych czynach, jakich dopuścił się względem bliskich szukał pokuty u pogańskich kapłanów. Ci mieli odpowiedzieć mu, iż nie znają obrządków mogących zmyć tak potworne zbrodnie. Wówczas z pomocą przyszedł mu pewien Egipcjanin przybywający z Hiszpanii, który poradził mu, iż jedynie religia chrześcijańska ma moc darowania takich grzechów. Odtąd Cesarz miał stać się gorliwym jej wyznawcą. Jest to oczywiście historia propagandowa, mająca ośmieszyć cesarza i wykpić jego politykę religijną. Powstała zapewne w niesprzyjających mu kręgach pogańskich. Pogańscy pisarze wykpili ten akt jako próbę ekspiacji za zbrodnie przeciw własnej rodzinie.
Przyjęcie przez Konstantyna chrztu przed śmiercią trudno jednoznacznie zinterpretować. Może być zarówno przejawem strachu, jak też głębokiej wiary, gdyż wierzono, iż taki chrzest zmniejsza ryzyko popełnienia po tym akcie grzechu śmiertelnego. Euzebiusz napomyka przy tej okazji, podkreślając wagę wydarzenia dla cesarza, iż odmówił on odtąd noszenia purpury cesarskiej odziewając się jedynie w biel.18
Bez względu jednak na to, jaki był osobisty stosunek Konstantyna do religii,
analiza kształtowania się go z punktu widzenia czystego, politycznego pragmatyzmu wygląda następująco. Cesarz, jako tetrarcha z dynastii 'herkulijskiej' a więc podrzędnej wobec 'jowijskich' augustów ma wiele szczęścia w potyczkach o władzę. Eliminuje stopniowo z gry rywali, którym formalnie winien jest posłuszeństwo. Jako władca prowincji zachodnich szermuje prochrześcijańską propagandą tolerancyjną, bowiem to właśnie ziemie wschodnie imperium są wylęgarnią chrześcijańskiego fanatyzmu. W ten sposób zyskuje sobie piątą kolumnę na terytorium wroga. Po zwycięstwie, gdy wraz z Licyniuszem sprawuje wyłączną władzę jego herkluijskość staje się anachronizmem. Kiedy pokonuje i jego, jedno Imperium, jeden cesarz, domaga się dopełnienia w jednym, najlepiej innym niż dotychczasowi Bogu. Logika musiała wydawać się prosta, skoro podobny argument wynosiło wielu pisarzy chrześcijańskich, w tym Euzebiusz.
Zaczyna więc faworyzować chrześcijaństwo, początkowo jednak dość ostrożnie, tylko tolerując, zarazem popierając pogaństwo o charakterze solarnym. Widocznie, usiłując pogodzić dwie religie, unikając wszelkich jednoznacznych deklaracji, cesarz mógł starać się o pozyskanie jak najszerszego oparcia, nie zrażając sobie, tak przywiązanej do tradycji arystokracji senatorskiej, jak i w dużym stopniu chrześcijańskiego ludu. Być może nie chciał też identyfikując się wyraźnie odcinać sobie drogi manewru, zawsze gdyby jego przeciwnik obstawiłby jedną z kart, on mógłby wykorzystać drugą. Co ciekawe, w tym kontekście warto wspomnieć, iż Konstantyn jednoznacznie zerwał z pogaństwem i zaangażował się w działalność Kościoła dopiero po zwycięstwie nad Licyniuszem, co potwierdzałoby kierowanie się takim właśnie motywem.
Tak więc chrzest Imperium oscylował gdzieś pomiędzy polityczną koniunkturą, megalomanią męża opatrznościowego, za jakiego uważał się Konstantyn, a dość mglistymi rozterkami metafizycznymi w sumie chyba agnostyka. Jak pisała A. Cameron; „Konstantyn bezwiednie stworzył Kościół”19, a Maria Jaczynowska dodaje, że; „uznał w chrześcijaństwie siłę zdolną wesprzeć jego panowanie”20.
Co prawda chrześcijaństwo nie pozwalało mu, ani na pretendowanie do boskości, a już tym bardziej do miana Boga, czy takiej z nim poufałości jak w przypadku Sol Invictus, (którego był towarzyszem), lecz, za to mógł się zadowolić mianem świętego i trzynastego apostoła.
Warto o tym wiedzieć by krytycznie spojrzeć na tak zdecydowane stanowisko autora.

wtorek, 17 listopada 2009

Mitraizm - siedmiostopniowa drabina do Empireum

Hierarchia mitrejska była siedmiostopniowa. Geneza tej drogi ginie w dalekiej przeszłości sięgając nawet szamanizmu i jest powszechna dla organizacji inicjacyjnych z różnych zakątków świata. Siódemka ma zresztą głębokie znaczenie uniwersalne dla wszystkich kultur, obrazuje pełnie. Siedem szczebli wtajemniczenia pozostaje w relacji do Siedmiu Sfer starożytnej kosmologii i astrologii1.
Każdemu stopniowi patronowała odpowiednia planeta. Świadczy o tym nie tylko ikonografia, ale i zachowane relacje. Celsus, pogański adwersarz chrześcijaństwa przekazuje informacje o misteriach perskiego boga Mithry, których znakiem jest litera X, symbol przecięcia się ekliptyki z równikiem niebieskim, a ich istotą jest wędrówka po drabinie siedmiu stref planetarnych i dotarcie do ósmej, ostatniej bramy.
O tym, jakie były kolejne stopnie wtajemniczenia w inicjacje mitrejskie dowiadujemy się od św. Hieronima z jego listu do Lety. „Przed paru laty” pisze on „wasz powinowaty Grakchus (...) zniszczył jaskinię Mitry i wszystkie jego potworne podobizny, którymi dają się wtajemniczyć; Kruk (Corvus), Skryty (Cyphrus), Żołnierz (Miles), Lew (Leo), Pers (Persa), Biegacz Słoneczny (Heliodromus) i Ojciec (Pater)”2
Odpowiednie stopnie inicjacji odpowiadały następującym planetom i bogom; Kruk (Corax) Merkuremu, Narzeczona (Nymphus) Wenus, Żołnierz (Miles) Marsowi, Lew (Leo) Jowiszowi, Pers (Perses) Księżycowi, Posłaniec Słońca (Heliodromus) Słońcu i wreszcie Ojciec (Pater) Saturnowi.
Niestety, nie potrafimy dziś odtworzyć dokładnie wszystkich obrzędów na kolejne stopnie wtajemniczenia. W wielu wypadkach, wobec braku jakichkolwiek źródeł pisanych pozostają jedynie domysły oparte na enigmatycznych symbolach sakralnej sztuki mitrejskiej. Nieznane są teksty, śpiewanych czy recytowane podczas ceremoniałów i świąt modlitw. Wiadomo, że uczestnicy misteriów, którymi mogli być tylko mężczyźni przechodzili, jak już było wspomniane przez siedem poziomów wtajemniczenia. Przejściu z jednego na drugi towarzyszył specjalny ceremoniał. Kandydaci musieli podjąć się szeregu prób i poddać się ablucjom oczyszczającym, rodzajowi chrztu uwalniającego od grzechów. Dokonywano go zazwyczaj za pomocą wody, o czym świadczą liczne w świątyniach mitrejskich fontanny, sadzawki, czy strumienie. Natomiast, przy dopuszczeniu do wtajemniczenia na poziom Lwa czy Persa, oczyszczenia dokonywano polewając ręce i język miodem3. Ciekawy ceremoniał stosowano przy inicjacji na żołnierza. Do kandydata zbliżano zawieszony na mieczu wieniec, ten zaś odsuwał go mówiąc, że jego jedyną ozdobą jest Mitra. Odtąd nigdy nie nosił już wieńca, oraz odmawiał jego zakładania nawet podczas ważnych uroczystości, jak na przykład przyjmowania odznaczeń wojskowych, mówiąc; „on należy do mojego boga”, bądź „Mitra jest moją prawdziwą koroną”.4 Poza tym wiele inicjacji, jak zresztą świadczą zachowane gdzieniegdzie freski dotyczy prób odwagi i wytrzymałości na ból.
Najwyższym stopniem wtajemniczenia był Ojciec, który przewodniczył obrzędom. Podczas nabożeństwa poświęcał chleb i wodę zmieszaną z winem i spożywał go, podczas wspólnego posiłku wraz z innymi wtajemniczonymi.
Miraizm wystawiony był przez to na wrogość chrześcijan dostrzegających zbieżność jego doktryny i obrzędów z własnymi. Tertulian, którego ojciec był wtajemniczony w misteria mitrejskie nazywa je nawet „diabelska parodią eucharystii”. Obrzęd ten kojarzący się rzeczywiście z chrześcijańską eucharystią budzi do dziś kontrowersje.
Dopiero przejście trzech pierwszych stopni wtajemniczenia, do których przystępować mogły nawet dzieci dawało przywilej uczestnictwa w misteriach. Zaś wszyscy niżsi stopniem wyznawcy, podobnie jak katechumeni chrześcijańscy mieli prawo przebywać w tym czasie, tylko w przedsionku prowadzącym do kaplicy właściwej.
Polski badacz Tadeusz Zieliński5 analizując siedmiostopniową symbolikę misteriów mitrejskich skojarzył katolicki rejestr grzechów głównych z pewnym wierszem Horacego. Jak wiadomo grzechów jest siedem, jeśli w ich łacińskim brzmieniu przeczyta się kolejno po pierwszej literze każdego z nich otrzymamy wyraz SALIGIA. Bowiem pycha to Superbia, łakomstwo Avaritia, lubieżność Luxuria, gniew Ira, obżarstwo Gula, zazdrość Invidia, lenistwo Acedia. Daje to razem właśnie ‘Saligia’, słowo nic nie znaczące, acz łatwe do zapamiętania. Powszechnie uważało się, iż ten mnemotechniczny trik pochodzi z Sentencji Piotra Lombardczyka, największego teologa XII wieku. Ma więc stosunkowo późny, chrześcijański rodowód. Ojcom kościoła przyświecała tu jednak reguła: ”Cokolwiek, kiedykolwiek, przez kogokolwiek dobrze było powiedziane, należy do nas chrześcijan” 6 Dlaczego więc i w kwestiach etyki chrześcijaństwo nie miałoby się inspirować antykiem, skoro jak wiadomo św. Ambroży zaczerpnął naukę o czterech cnotach kardynalnych poprzez Cycerona z etyki stoickiej, a pośrednio z psychologii Platona?
Takie pytanie zadał sobie Zieliński wobec nauki o siedmiu grzechach kardynalnych, czy aby i one nie mają, łącznie nawet z ich mnemotechniczną kolejnością źródeł antycznych? Natknął się bowiem na pewien wiersz Horacego z pierwszego listu,7 w którym przeplatają się one, w strofach poematu w tej samej kolejności.
A więc nauka o siedmiu grzechach jest, nie tylko starsza niż chrześcijaństwo, ale i sam Chrystus. Zieliński kojarzy je z astrologią na podstawie pewnego komentarza Serwiusza (IV w.) do Eneidy Wergiliusza. Jak już wiemy stref planetarnych jest w niej siedem co budzi skojarzenia właśnie z liczbą owych grzechów. Komentarz Serwiusza to potwierdza: „Filozofowie zaś uczą, co zstępująca dusza w każdej sferze traci. W związku z tym także i astronomowie utrzymują, że nasze ciało i nasza dusza są podwładne każdemu z bóstw planetarnych, tak że dusze przy swoim zstąpieniu niosą ze sobą lenistwo Saturna, gniewliwość Marsa, lubieżność Wenery, chciwość Merkurego i władczość Jowisza. Te wpływy mącą duszą i pozbawiają ją zdolności przejawiania własnej siły i zdrowotności” 8
Jak widać jednak, brakuje dwóch pozostałych grzechów i odpowiadających im planet. Chodzi tu o ‘światła’ (‘phota’), czyli o Słońce i Księżyc, odróżniane od planet właściwych. Im brakuje obżarstwa i zazdrości. Zieliński wysuwa tu hipotezę, iż obżarstwo można przypisać Słońcu, z racji jego „wszechpożerającej siły żaru”, a żółty Księżyc łączy się
z podwładną mu duszą „oblaną żółcią zazdrości”.9 Tak więc każdej planecie przypisana byłaby pewna słabość, zła skłonność, z którą inicjowany musiał się zmierzyć i ją pokonać.
Co oznaczała cała ta enigmatyczna symbolika, czerpiąca z tak wielu mitologii? Jaki był sens inicjacji i przechodzenia przez kolejne stopnie wtajemniczeń? A
by odpowiedzieć sobie na te pytania, należy, z braku bezpośrednich przekazów (tekstów liturgiczncych) odwołać się do analogicznego (by nie powiedzieć identycznego) modelu kosmosu u gnostyków, a także poglądów na wędrówkę dusz wyrażonych w dialogach Platona i spekulacjach neoplatoników. Jak się okaże, te modele i mity z powodzeniem tworzą spójny i jak wszystko wskazuje bliski rzeczywistości obraz sensu inicjacji w te synkretyczne misteria.
Jak była o tym mowa, w poprzednim rozdziale gnostycki model świata był więzieniem w którym przyszło żyć, ludziom – upadłym bogom, którzy zapomnieli o swej boskości.
Platon w siódmej księdze Państwa przedstawia Glaukonowi następującą wizję; „Wyobraź sobie ludzi siedzących w podziemnym przestworzu, w jakiejś jaskini, z wejściem otwartym dla światła i długą ścieżką przebiegającą przez całą długość groty”10. Dalej objaśnia, iż obraz ten jest metaforą ludzkiej kondycji w fizycznym świecie, który jest jedynie niedoskonałym odbiciem świata idei.
Z kolei neoplatonik Porfiriusz w „Grocie nimf”, dziele komentującym pewien ustęp z „Odysei” stwierdza, iż starożytni widzieli w jaskiniach „obraz kosmosu”, „symbol wszechświata zrodzonego z materii”11. Były więc symbolami kosmosu rozumianego jako świat zmysłowy za sprawą swych właściwości. Są one bowiem; „ciemne, skalne i wilgotne”12. Te cechy są antytezą świata umysłowego, a ściślej świata jaźni, który zawsze kojarzony był ze światłem, bezcielesnością i nieuchwytnością.
Dalej pisze on, że Persowie (mitraiści?) nazywali 'jaskiniami' miejsca wtajemniczeń, gdzie objaśniali zstępującą i wstępującą drogę dusz. Zaratustra miał poświęcić jedną z jaskiń Mitrze, a przedmioty w niej ułożone symbolizowały elementy i sfery kosmosu13.
Co jest również bardzo istotne, sam Mithra przedstawiany był często na reliefach jako ten, co narodził się ze skały, lub kosmicznego jaja. Być może jednak, jak na to wskazuje powyższy kontekst i na co zwraca uwagę prof. Ulansey14 nie chodzi tu o fizyczne narodziny, czy w ogóle o narodziny, ale raczej o przekroczenie barier kosmosu. Przedstawienia bowiem zwracają uwagę na fakt bycia Mithry poza sferyczną skałą/jajem. W tym wypadku, o ile mitrejska jaskinia jest kosmosem widzianym od wewnątrz, sferyczna skała z której wynurza się Mithra byłaby jego przedstawieniem od zewnątrz. Taką interpretację potwierdza to, że wokół owej „skały” owija się często wąż będący znanym orfickim i gnostyckim wyobrażeniem kosmosu otoczonego przez Lewiatana. W takim wypadku chodziłoby więc nie o narodziny Mithry ze skały lecz, co najwyżej o jego „ponowne narodziny”, jako inicjowanego. O wejście w sferę hiperkosmii, po przekroczeniu bariery kosmosu (skałą = materia). Co więcej Mithra dokonuje owego aktu samodzielnie, o czym świadczy łopata w jego ręku (w drugiej ręce trzyma zazwyczaj nóż).
Mitrejska grota (lub podziemna świątynia) była więc miejscem początku, inicjacji to w niej świętowano 25 grudnia jako dies natalis sol invicti, narodziny boga Mitry ze skały. Samo słowo „inicjacja” wywodzi się od łacińskiego initium – początek, stąd bierze się słowo inicjować czyli zapoczątkować. „In ire” oznacza również wchodzić i wiąże się z Janusem, bogiem opiekuńczym początku. Staje się więc jasna geneza słowa Janua (od nich januarius – styczeń, a więc miesiąc inaugurujący początek roku, oraz drogi wstępującej Słońca po ekliptyce) - wejściowe wrota, w tym wypadku wrota północne, otwierające przestrzeń inicjacji stanowiącej most łączący niebiosa z ziemią.
Wrota te Porfiriusz umieszcza w znaku Koziorożca: „Rzymianie świętują saturnalia, kiedy Słońce jest w sferze Koziorożca...w tym festiwalu niewolnicy odgrywają role ludzi wolnych... Takie święta ukazują zamiar ich twórcy, że mianowicie ci, którzy stali się niewolnikami, za przyczyną bramy nieba są teraz wyzwoleni przez święto Kronosa (to jest Koziorożca) jako powstali z martwych i mając nowe narodzenie. Ścieżka biorąca swój początek u Koziorożca jest drogą zstępowania. Dalej, jako że bramę nazywają Janua to miesiąc otwierający zwą januarius, kiedy to słońce powraca do Koziorożca, czyli ku wschodowi i powoli podnosi się ku północy”15.
Saturn jest patronem dusz zstępujących jako że sam wedle mitu niesiony namiętnością seksualną zstąpił z nieba za co został ukarany kastracją. Tu warto wspomnieć, że dusze zstępujące na Ziemię przejmowały w zależności od czasu narodzin tendencje stref planetarnych i znaków zodiaku im patronujących. Tak tłumaczono cechy charakterologiczne, co zresztą przetrwało w modnej do dziś astrologii.
W tym wypadku miejsca przecięcia się zodiaku z ekliptyką, a więc punkty przesilenia słonecznego letniego i zimowego wyznaczały kosmiczne wrota. Północne wejście było do zstępowania dusz ku Ziemi, zaś południowe dla wstępowania ich w sferę gwiezdną, aż wreszcie hyperkosmiczną – Empireum.
Wedle Homera jednak; „Tego wejścia ludzie przekroczyć nie mogą, należy ono bowiem do Nieśmiertelnych”16. Czyżby więc, wyznawca Mithry dochodząc do ostatniego stopnia wtajemniczenia stawał się „nieśmiertelnym” w sensie duchowym, a więc równy bogom? Jest to wielce prawdopodobne, gdyż, jak już zostało wspomniane przez Celsusa celem tych misteriów była wędrówka przez siedem sfer planetarnych ku górze, czyli ku wyzwoleniu z „planetarnych” uwarunkowań, żądz i skłonności niższego ja.
Jako żywo przypomina to gnostycką koncepcję sferycznego świata materii stworzonego przez Demiurga i strzeżonego przez jego archontów (Eony), strażników poszczególnych bram.
Porfiriusz konkluduje; „Powiązanie Raka i Koziorożca z dwoma „wejściami” pochodzi z czasów teologów, podczas gdy Platon mówi o dwóch „otworach”, Numeniusz i Kroniusz twierdzą, że brama Raka jest tą, przez którą zstąpili, zaś wstąpili bramą Koziorożca. należy zauważyć, że Rak jest w kierunku północnym, to jest właściwym dla zstępowania, a Koziorożec sytuuje się w kierunku południowym, to jest stosownym dla wstępowania. Północne sfery należą do dusz zstępujących ku narodzeniu i północne wejście do jaskini jest ową „ścieżką zstępowania”. Południowe sfery należą nie do bogów, ale, ściślej, do tych, którzy wstępują do nich”17.
Wygląda więc na to, że dusza dopiero przekroczywszy ostatnią barierę wkracza w świat bogów.
Zanim jednak do tego dojdzie musi stanąć twarzą w twarz z ostatnim, tajemniczym i przerażającym bóstwem.

(fragment książki)

niedziela, 15 listopada 2009

Poza Kościołem nie ma zbawienia – narodziny ortodoksji - monopol Rzymu

Chrześcijaństwo, po ostatecznym zerwaniu z synagogą i pójściu drogą wskazaną przez Pawła z Tarsu stało się w I i II w. dużą, liczącą nawet do kilkunastu milionów grupą rozproszoną we wszystkich centrach cywilizacyjnych ówczesnego Imperium1. Niosło to za sobą wiele konsekwencji, z których chyba najważniejszą było to, iż ruch ten, by utrzymać jednolitość przy takim rozproszeniu członków potrzebował doktrynalnego kanonu, ten zaś wymagał powstania hierarchii, która stałaby na jego straży.
W tym celu wynaleziono „ortodoksję” i biskupią strukturę administracyjną z najwyższym biskupem, w tak zwanej „Stolicy Apostolskiej”, rzeczy dotąd nieznane. Uniwersalizm Kościoła, jako jednej i nierozerwalnej struktury ogólnoświatowej otrzymał w I w. od biskupa Antiochii Ignacego przymiotnik, pod którym znany jest do dziś, a mianowicie „katolicki”, czyli powszechny.
O ile pierwszych chrześcijan, zwłaszcza w dobie prześladowań charakteryzowała wierność ewangelicznym ideałom, to narodziny hierarchii i wyłonienie z niej Kościoła wiązało się z zaciekłą rywalizacją gmin roszczących sobie prawa do pierwszeństwa i w rezultacie bardziej przypominało to wojny karteli narkotykowych (narkotyk - obietnica zbawienia), niż uczone spory świętych mężów. Uciekano się do wszelkich środków by zdyskredytować przeciwnika, od pomówień do oskarżeń o herezję. O ile jeszcze, na początku sprawy takie załatwiało się podżegając do fizycznej rozprawy sfanatyzowany motłoch (głównie na Wschodzie, gdzie popularni byli uzbrojeni w pałki mnisi), to później, zwłaszcza na wyższym szczeblu posiłkowano się literą prawa. Nie bez znaczenia był fakt, iż od IV wieku za sprawą cesarza Konstantyna w sukurs Kościołowi przyszła władza wykonawcza, której nie wahano się podjudzać dla rozwiązania nierzadko personalnych zatargów ubranych w szaty sporów o dogmaty wiary. To wyjątkowo wstydliwy dla zwycięskiego Kościoła etap nazwijmy to „rozwoju”. Eksponując martyrologiczne wątki swojej historii, od Nerona począwszy na Dioklecjanie skończywszy, pomija on milczeniem czas, w którym z prześladowanego stał się prześladowcą. A prześladowania te nie dotyczyły wyłącznie antycznych kultów, na których notabene się wzbogacił zagarniając mienie i miejsca obrządków (pod wieloma kościołami w ich fundamentach odkrywa się świątynie Mithry, Dionizosa, etc) lecz właśnie i to w pierwszej kolejności, bo już od soboru w Nicei w 325 r. własnych współbraci.
U samego zarania chrześcijaństwa, kwestiami doktrynalno - organizacyjnymi zajmowało się Kolegium apostolskie. W pewnym momencie jednak, w miarę narastania sporów z nowicjuszami powołało ono nowe kolegium – siedmiu diakonów zajmujące się świeżo nawróconymi hellenistami. W tym pierwszym okresie wyróżnić można też dwie hierarchie; pierwsza wędrowną, złożoną z misjonarzy, apostołów, proroków, druga zaś była osiadła2. Na czele wspólnoty stał prezbiter (od greckiego – starszy), do pomocy mając diakonów i lektorów.
Z czasem, gdy chrześcijaństwo rozprzestrzeniło się na główne ośrodki życia kulturalnego Imperium wyłoniła się funkcja kolegialnie wybieranego biskupa. Później w II i III wieku największe zgromadzenia chrześcijańskie z biskupstw przemianowywały się na patriarchaty lub stolice apostolskie. W tym czasie istniały już patriarchaty; Antiochii, Aleksandrii i Rzymu i to między nimi dochodziło do sporów o pałeczkę pierwszeństwa. Znacznie później w IV w. powstały patriarchaty w Konstantynopolu i Jerozolimie wspólnie składając się na pentarchię Aleksandrii, Antiochii, Rzymu, Konstantynopola i Jerozolimy.
Ugruntowanie się tradycji katolickiej i ortodoksji, oraz wysunięcie się Rzymu na prowadzenie było procesem ściśle wplecionym w grę polityczną prowadzoną z władzami Imperium już od Konstantyna.
Ale dlaczego akurat Rzym? Na pewno nie dlatego, iż był on jakimś istotnym centrum kultu chrześcijańskiego, wręcz przeciwnie. Względy były czysto polityczne. Co prawda tradycja kościelna przekazuje nam apostoła Piotra jako pierwszego biskupa Rzymu i to z polecenia samego Chrystusa („Tu es Petrus”). Przeczy temu jednak historia i zwykła logika. Jak pisze Jan Wierusz Kowalski3; „wszystko zdaje się wykluczać, iż Piotr był pierwszym biskupem Rzymu”. Podaje on dwa powody; po pierwsze gmina rzymska ukonstytuowała się zanim przybył do niej jakikolwiek apostoł, a po drugie nie ma żadnych świadectw o pobycie Piotra w Rzymie. Nie wspomina o tym ani słowem apostoł Paweł. Zresztą, nawet gdyby hipotetycznie założyć prawdziwość zwieńczonej męczeńską śmiercią wizyty Piotra w Rzymie, to nie ma powodu przyjąć, iż był on biskupem, gdyż po prostu ówcześni chrześcijanie nie znali jeszcze tej funkcji. Bliższe przyjrzenie się historycznej genezie supremacji Rzymu i roli apostoła Piotra odsłania prosty fakt; cała opowieść o sukcesji Piotrowej jest bajeczką, sfabrykowaną naprędce i przez to bardzo nieporadnie dla czysto politycznych celów.
Trzeba bowiem pamiętać, iż II stulecie jest momentem, w którym zaczęła się zarysowywać hierarchia kościelna, a z nią rywalizacja ośrodków decyzyjnych i odłamów doktrynalnych. Bronią w tej bezpardonowej walce były „pseudoepigrafa” i naprędce fałszowane „listy apostolskie”. Strzegły one tak zwanej „ortodoksji”, która rzekomo istnieć miała od zarania ruchu, a w istocie była to po prostu ta doktryna, która odniosła sukces.
Jak wiadomo historię piszą zwycięzcy. Bowiem każdy z wczesnych ojców Kościoła miał własne zapatrywania doktrynalne i każdy mógł zostać uznany, wedle ostatecznych kryteriów za heretyka.
Powstaje w reakcji na tendencje partykularne urząd biskupi zastępując tym samym pierwotny kolegialno-brezbiterialny system. Początkowo wybierali go wierni całej gminy, potem zaś kolegium starszych. Dano mu też genealogię, oczywiście apostolską. Paweł i Piotr uważani na równi za „ojców założycieli” i pierwszych spośród apostołów. Potem jednak na prowadzenie wybił się Piotr za sprawą Anicetusa i rzymskich prezbitrów, dla których Paweł był zbyt gnostyczny, oraz przez fakt promowania go przez konkurencyjnego biskupa ze wschodu Marcjona.
Piotr potrzebował męczeńskiej śmierci. Historia o niej była inwencją między innymi Klemensa Aleksandryjskiego, Orygenesa, jak i Tertuliana, który wymyślił, czy raczej uzasadnił motyw kluczy Piotrowych w traktacie „Żądło Skorpiona” z ok. 211 r. Poza tym przypisano współautorstwo ewangelii Marka Piotrowi, jako „jego towarzyszowi”.
Aby jednak dać bezdyskusyjny mandat biskupi Piotrowi trzeba było autorytetu samego Jezusa, dlatego też fragment z ewangelii Marka, 8;29,30;
“ A on ich zapytał, Ale kim powiecie, że ja jestem? I Piotr odpowiedział mu, Ty jesteś Chrystusem. A on im nakazał, aby nikomu o tym nie mówili.” rozbudowano o językowy żart w 16 rozdziale Mateusza (16.15,20): „ty jesteś Piotr i na tej opoce zbuduję mój kościół ; a bramy piekielne nie zwyciężą go. I tobie dam klucze do królestwa niebieskiego; I cokolwiek zwiążesz na ziemi będzie związane w niebie; A cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie.
A potem nakazał swym uczniom, aby nikomu nie mówili że on jest Jezusem Chrystusem.”
Problemem jest jednak to, że owa gra językowa ma sens tylko po łacinie; „Tu es Petrus” (Petros – Piotr/ petrus kamień), a Jezus po łacinie nie mówił. W grece zdanie traci sens; „Szymonie jesteś Cefas (skała), jak i po aramejsku, który był językiem Mesjasza; ‘Shimeon, jesteś Kipha.’
Zresztą autentyczność cytowanego ustępu z Mateusza kwestionowana jest przez biblistów również ze względu na podobieństwo z wypowiedzią nauczyciela Sprawiedliwości z Księgi Hymnów z Qumran (VII, 9). Mówi on tam; „Na skale ugruntowałem moją budowlę/ A odwieczne fundamenty mają podstawę./ Wszystkie moje ściany są jako mur wyprostowany,/Który się nie zachwieje”4.
Do całej tej piramidy bzdur dołożył cegiełkę biskup Ireneusz z Lyonu, który w latach 170-180 n.e. prowadził zażarte spory doktrynalne z tak zwanymi „heretykami”, czyli tymi, którzy ośmielali się nie myśleć wedle linii Kościoła. A Ireneusz myślał kategoriami organizacji, sprawnej i centralnie sterowanej. Dlatego też przeciwstawiał się oponentom autorytetem „list biskupich”, rzekomo wywodzących się od apostołów. O tym, że były to jego mistyfikacje wyssane z palca, świadczy choćby takie kuriozum, iż pierwszym biskupem miał być Linus, mianowany przez apostoła Pawła, a drugim Anakletus wyznaczony przez Piotra, który to miał zginąć 10 lat wcześniej za panowania Nerona! Groteskowej całości dopełnia imię szóstego biskupa – Sixtus, świadczące już chyba tylko, albo o braku inwencji, albo właśnie o pewnej dozie ironii. Poza tym brak jakichkolwiek informacji o owych dwunastu (jaka piękna liczba!) do czasów Ireneusza biskupach. Wobec tego uśmiech politowania budzi fakt, iż owa lista jest do dziś jedynym „źródłem” historycznym papiestwa w pierwszym wieku.
Z tej listy Anicetus (156-166) był jedynym, który został zidentyfikowany jako biskup przez korespondencje z Polikarpem ze Smyrny w sprawie daty Wielkanocy i stosunku do zwolenników Montanusa. On też (dlaczego dopiero po ponad stu latach?) odnalazł w Rzymie rzekomy grób Piotra i Pawła, wiążąc stolicę z dwoma naraz apostołami.
Poza tym jednak Ireneusz powiązał domniemaną „sukcesję apostolską” z ortodoksją. Bazą doktrynalną były, wedle niego, o tej pory tylko cztery ewangelie; Jana, Łukasza, Mateusza i Marka, albowiem liczba cztery ma znaczenie symboliczne. Poza tym, jego zdaniem, tylko te kościoły, które mogły się wykazać sukcesją apostolską posiadają depozyt prawdy. Gwarancją czystości doktryny było więc wykazanie, iż biskup danego kościoła jest spadkobiercą apostołów. Wobec czego, rzecz jasna, każdy kościół starał się dowieść prawowitości, co owocowało dziesiątkami list sukcesyjnych, oczywiście w większości fałszywych.
W końcu przyjęto zasadę Ireneusza, w myśl której każdy biskup prawowicie wybrany i zatwierdzony przez trzech innych biskupów, staje się automatycznie następcą apostołów. Co prawda pojawił się problem z sukcesją Piotra i Pawła do której pretendowały aż trzy ośrodki; Antiochia, Korynt, oraz wedle Ireneusza prawowicie Rzym, każdy z osobna potwierdzając to własnymi listami, lecz rozwiązał się on niemal automatycznie na korzyść Rzymu. Nie ze względu na jakąś szczególną aktywność religijną tego ośrodka, lecz na fakt, iż był on centrum ówczesnego życia politycznego i kulturalnego.
Tą ewolucję organizacji kościelnej i jej autorytetu w jakimś stopniu oddają zachowane teksty modlitw. W I stuleciu wierni kończyli je deklaracją; „wierzę w Kościół święty”, w II stuleciu dodawali jeszcze przymiotnik „powszechny”, a w III „apostolski i powszechny”5.
Pierwszym krokiem do supremacji stolicy apostolskiej była próba narzucenia przez biskupa Rzymu Wiktora pozostałym kościołom chrześcijańskim daty obchodzenia świąt Wielkanocy. Wschodnie kościoły z Azji Mniejszej, które pozostały przy żydowskiej dacie 14 Nisan zostały przezeń ekskomunikowane. Kilka lat później wybuchł inny konflikt, który miał się przewijać przez następne lata powodując rozdział między Rzymem, a pozostałymi kościołami. Otóż stronnictwo rzymskie, skupione wokół papieża Kaliksta reprezentowało tolerancyjną formułę chrystianizmu, nazbyt pobłażliwą wobec zaprzańców, którzy ulegli podczas prześladowań i zapalili kadzidło przed posągiem cesarza. Tak przynajmniej twierdzili oponenci, zazwyczaj greckiego pochodzenia, którzy wybrali wówczas pierwszego antypapierza – Hippolita. Spór wybuchł ponownie na kanwie ustawy synodu w Kartaginie z 256 r., która orzekała, iż ochrzczeni z rąk „heretyków” muszą zostać ochrzczeni ponownie dla powrotu na łono prawowitego Kościoła. Ustawę tą potępił biskup Rzymu Stefan I, co z kolei było niedopuszczalną ingerencją w ustawy synodu dla jego oponenta Cypriana biskupa konkurującej z Rzymem Kartaginy. Pod koniec III w. pojawiają się już na cmentarzach chrześcijańskich napisy z tytułem papa (papież) obok imion biskupów rzymskich. Za papieża Sylwestra odżył spór rygorystów moralnych (donatyści) z „liberałami”. Kościół w owym czasie zyskał aprobatę władz, Konstantyn jednak przeniósł środek ciężkości do nowo powstałego Konstantynopola, by zadowolić jednak rzymską gminę wzniósł jej bazylikę św. Piotra na Wzgórzu Watykańskim. Juliusz I pragnąc wykorzystać sojusz z Aleksandrią przeciw Azji Mniejszej, od dawna kwestionującej autorytet Rzymu zwołał sobór powszechny do Sardyki. Został on zignorowany przez biskupów wschodu, jak się okazało z tym większą korzyścią dla Juliusza, który wykorzystując uległość (albo obojętność wobec jego aspiracji) biskupów Zachodu, wymógł na nich uznanie prymatu jurysdykcji Rzymu. Był to pierwszy, naprawdę poważny krok na drodze do budowy „Stolicy Apostolskiej”. Kolejnym była działalność papieża Damazego, który nie przebierał w środkach by postawić na swoim. Wybrany w niejasnych okolicznościach, podczas których doszło do krwawych zamieszek ze zwolennikami jego równie wpływowego konkurenta Ursyna. Damazemu udało się jednak wydalić go siłą z Wiecznego Miasta, podczas czego padło 60 zwolenników Ursyna. Współczesny im historyk Ammian Marcellin, niechętny raczej chrześcijanom tłumaczył to następująco; „kto uzyskałby godność biskupa rzymskiego może być pewien, że nie zabraknie mu złota...”6. W tym świetle przestaje dziwić gwałtowność sporu.
Po tym potrzeba już było jedynie kosmetycznych retuszów, takich jak nadanie przez papieża Syrycjusza, przykładnego kontynuatora działalności Damazego nowego tonu swoim listom, w których pojawiają się coraz częściej wyrażenia, takie jak; „żądamy”, „wymagamy” i co już oczywiste - „rozkazujemy”7. Poza tym wtedy to ukuto termin „Stalica Apostolska” na oznaczenie Rzymu.
Damazy po objęciu 'tronu apostolskiego' nie szczędził wysiłków by wypromować Rzym jako stolicę papiestwa. Sytuacja w owym czasie przedstawiała się bowiem niekorzystnie dla Zachodu; cesarze od Konstantyna począwszy, do Teodozjusza preferowali nowy ośrodek władzy Konstantynopol, który po II soborze powszechnym (odbywającym się w nim właśnie i to bez udziału Damazego) otrzymał pozycję religijnego lidera na Wschodzie. Trzeba było więc energicznych i śmiałych decyzji. Damazemu nie brakowało jednak rzutkości i talentu do 'marketingu'. Wypromował Rzym, nie tylko jako miejsce nauki i męczeństwa apostołów Piotra i Pawła, co czyniło już wielu biskupów przed nim, owszem odnowił rzekomą kryptę św. Piotra ale i rozbudował kult męczenników. Na miejscu niszczonych świątyń pogańskich stawiano pośpiesznie pomniki herosów chrześcijaństwa, dorabiano im nieraz legendy martyrologiczne, a wszystko to okraszono wierszowanymi epitafiami. Poza tym odnowiono katakumby i kryptę papieską na wzgórzu Kaliksta. Wszystko to zapoczątkowało pielgrzymki do Wiecznego Miasta, które, nawet jeśli miało potężnych konkurentów, w wyobraźni wiernych wzrastało na historyczne centrum. Poza tym papież ów stworzył podstawy kancelarii papieskiej kolekcjonując postanowienia pisemne, zwane później 'dekretałami'.
Damazy nie zapomniał również, iż kluczem do ortodoksji jest Słowo Boże, tak więc ogłosił katalog ksiąg kanonicznych Pisma Świętego i polecił swojemu poplecznikowi Hieronimowi dokonanie pierwszego jego przekładu na łacinę zwanego Wulgatą. Jakby tego wszystkiego było mało, za panowania tego właśnie papieża i co wielce prawdopodobne z jego inicjatywy, rzymskie saturnalia i święto narodzin Słońca przypadające na 25 grudnia zakazane jak i inne obrządki pogańskie przez Teodozjusza stało się świętem narodzin Chrystusa!
Wszystkie te kroki przyniosły oczekiwane rezultaty już w niedługim czasie, lecz pełne plony wydawały na przestrzeni kolejnych dziesięcioleci.
Ostatecznie prymat Rzymu potwierdzony został decyzją Soboru Rzymskiego w 382 r. Nie oznaczało to jeszcze, że pozostałe ośrodki władzy kościelnej ot tak uległy autorytetowi Rzymu, zwłaszcza, że przestał on być już wówczas głównym ośrodkiem władzy politycznej, która za Teodozjusza przeniosła się już z Konstantynopola do Mediolanu. Rezydował w nim niezwykle ambitny i apodyktyczny 'doradca' cesarza Teodozjusza, biskup Ambroży.
Spory te jednak, były wówczas tłem dla głębszego podziału doktrynalnego.
Arianizm był bowiem, bo o nim tu mowa najpoważniejszą „herezją” z jaką przyszło się zmierzyć Kościołowi wiernemu nicejskiemu wyznaniu wiary. Nauka ta głoszona przez Ariusza, duchownego kościoła w Aleksandrii w IV w. miała solidne podstawy w Ewangelii. Negowała ona ideę trójcy świętej, Jezusa, uznając za syna Boga, nie tożsamego z nim.
Arianie powoływali się na następujące fragmenty biblijne; ewangelia Marka 13,32: „Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec.”, Marka 10,18; „Jezus mu rzekł: Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg.”, Jana 20,17; „Rzekł do niej Jezus: Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj si do moich braci i powiedz im: Wstępuje do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego”.
To tylko nieliczne przykłady, z drugiej jednak strony przeciwnicy arian wywodzili podobną liczbę cytatów z Nowego Testamentu dowodząc jednak czegoś zupełnie innego, tożsamości Boga z Synem. Kto więc miał rację? Można by było odwołać się do słów tego, o kogo toczył się spór, gdyby nie to, iż sam miał rozterki, raz stwierdzając kategorycznie u Jana; „Ja i mój Ojciec jesteśmy jednym” (Jan 10.30), by w końcu u Mateusza poddać się wątpliwościom; „Boże, mój Boże, dlaczego mnie opuściłeś? (Mateusz 27.46)...

piątek, 13 listopada 2009

Deifikacja cesarzy rzymskich

Nowy ustrój rzymski, jaki wykształcił się po upadku republiki, pryncypat wziął nazwę od stanowiska princepsa, czyli pierwszego senatora, które Oktawian przyjął i zachował do końca życia. Pryncypat stanowił połączenie faktycznej monarchii z ideologią oraz instytucjami republikańskimi i opierał się na "powszechnej zgodzie" (consensus universorum). Uprawnienia były w nim nadawane przez senat i lud. Cechy charakterystyczne tego ustroju to rządy osobiste (auctoritas) i głęboki szacunek dla tradycji (mores maiorum).
Kolejnym krokiem który zdystansował władcę od ludu była deifikacja. Pierwszym władcą rzymskim deifikowanym ustawą senatu w roku 44 p.n.e. był Juliusz Cezar.
Na Kapitolu stał jego posąg z napisem; „Cezarowi półbogu”, w maju zaś 45 roku po powrocie z Hiszpanii w świątyni Kwiryna stanęła jego podobizna z podpisem „Deo Invicto” („Bogu Niezwyciężonemu”)(Tondel J., Jak cesarze rzymscy stawali się bogami, Mówią Wieki, nr. 9 1974 r., str. 25.)
Jednakże senat patrzył na te próby wyjątkowo niechętnie i dopiero śmierć przyniosła mu apoteozę. Regułą była zresztą taka kolejność rzeczy. Złamał ją dopiero Kommodus konsekrując się za życia. Odbierał on cześć boską jako sam Herkules.
Kaligula i Neron byli cesarzami, którzy folgowali profitom przysługującym z tytułu ich boskości, między innymi egzekwując orientalny zwyczaj proskinesis – padania na twarz przed władcą. Oficjalnie wprowadzony został on dopiero w czwartym wieku.
Jak charakteryzuje przemiany ideologiczne Jean Paul Roux; „Przekonanie, że władca jest bogiem żyjącym na ziemi zapanowało wreszcie powszechnie. Na dłuższą metę stało się ono nieodzowne dla ludu, który się tego domagał i który zarazem w dużej mierze utracił wiarę w jakichkolwiek innych bogów. W zbyt wielkim, wielorasowym i coraz bardziej materialistycznie nastawionym Cesarstwie narastający kult cesarza stawał się najpotężniejszą podporą religii. Cesarze z dynastii Antoninów rozumieli, że należy go podsycać i czynili to głosząc coraz intensywniej nadnaturalne przymioty władcy. Uznawanie boskości Cezara stało się dowodem obywatelskiej cnoty, a kult cesarza jednym z najpotężniejszych przejawów rzymskiej religii”.(Roux J.P, Król mity i symbole, Bellona, Warszawa 1998 r., str. 100)
W II wieku rozbudowaniu ulega rytuał pogrzebowy cesarzy wzbogacając się zarówno o symbolikę podkreślającą boskość zmarłego, jak i wizualne efekty oddziałujące na wyobraźnię widzów. Zmarłego poddawano dwukrotnej kremacji. Pierwsza dotyczyła ciała i była prywatną sprawą domu cesarskiego. Po spaleniu zwłok na stosie, resztki w postaci kości składano w mauzoleum.
Druga zaś kremacja miała wymiar symboliczny i duchowy. Stanowiła publiczną demonstrację apoteozy zmarłego.
Uroczystości pogrzebowe odbywały się na ogół na Polu Marsowym. Wystawiano podczas oficjalnego pogrzebu idealnie wymodelowaną woskową kukłę cesarza znajdującą się w pozycji horyzontalnej. Traktowano ją jak człowieka do tego stopnia, iż zdarzyło się na pogrzebie Pertinaksa w 193 r., że niewolnicy odganiali wachlarzami muchy z przed twarzy 'zmarłego'. Z kolei kukła Septymiusza Sewera przez siedem dni czekała na swoją kremację wystawiona przed pałacem na Palatynie udając chorego cesarza. Socjotechniczna gra posunęła się nawet do tego, iż odbywały się przed nią specjalne konsylia lekarskie orzekające o stanie zdrowia (Tondel J., Jak cesarze rzymscy stawali się bogami, Mówią Wieki, nr. 9 1974 r., str. 28).
Po uroczystościach żałobnych kukła cesarza ustawiana była na specjalnym rusztowaniu, gdzie następowało jej spalenie. Ponadto na szczycie stosu umieszczano klatkę z orłem. Gdy konstrukcja zaczynała się palić uwalniano go uchylając drzwiczki. Kukła topiła się nie pozostawiając śladu, zaś orzeł, symbol cesarza wzbijał się ku niebu.
Potwierdzenie tych rytuałów odnaleźć można na monetach zawierających wizerunki cesarza wzbijającego się ku niebu na kwadrydze, obok orła i objaśniające słowo consecratio. Apoteoza nie omijała kobiet, te swoją podróż odbywały na pawiach.
Proces ubóstwienia w dynastii julijsko – klaudyjskiej objął jedynie Augusta i Klaudiusza, z Flawiuszów Wespazjana, zaś poczynając od Nerwy (98 r n.e.) wszystkich cesarzy.
Okres od III w. to początek długiego końca; powolna, przerywana chwilowymi ozdrowieńczymi zrywami agonia Imperium. Pogłębiający się kryzys Imperium skłonił cesarzy do podjęcia dalece idących środków zaradczych. Odpowiedzią miał być większy centralizm, dążenie do absolutyzacji władz. Wymagało to rzecz jasna nowej podbudowy ideologicznej, analogicznej 'centralizacji' religijnej, gdyż, jak trzeba pamiętać religia należała przede wszystkim do sfery publicznej. A więc szukano rozwiązań jeśli nie monoteistycznych to przynajmniej wynoszącymi jedno bóstwo na piedestał.
Jednak zrzeczenie się, najpierw przez Teodozjusza w 379 r., a nieco później przez Gracjana tytułu pontifexa maximusa stanowiło symboliczny akt rozerwania szczególnej więzi jednoczącej regnum i sacerdotum. Odtąd miały być to strefy rozdzielne, co podkreślał mocno zwłaszcza Kościół zachodni.
Jak to podsumowuje cytowany już włoski badacz Julius Evola; „Epoka imperialna wykazuje, w ciągu swego rozwoju, tą podwójną, sprzeczną naturę: z jednej strony, teologia, metafizyka i liturgia władzy królewskiej stawały się coraz bardziej odseparowane; z drugiej strony, istniało wiele nawiązań do nowego Złotego Wieku. Każdy cesarz uznawany był formułą expectate veni; jego pojawienie się ponawiało mistyczne wydarzenie (adventus augusti), któremu towarzyszyły naturalne zjawiska, zaś jego upadek znakowany był przez złe omeny. Był on redditor lucis aeternae (Konstancjusz Chlorus); był również pontifex magnus i tym, który otrzymał od olimpijskiego boga uniwersalne dominium symbolizowane przez kulę. Korona przypominająca promienie słoneczne oraz berło króla niebios były królewskimi insygniami cesarza. Jego prawa uznawane były za święte lub boskie. Nawet w senacie, konsekrująca go ceremonia miała charakter liturgiczny. Jego wizerunek był czczony w świątyniach różnych prowincji, przedstawiany na licznych sztandarach wojennych, uznawany za najwyższy punkt odniesienia fides, kultu jego żołnierzy oraz symbol jedności imperium.” (Evola Julius, Zanik zachodniej Tradycji, za; http://www.juliusevola.tk/)

(Jest to fragment książki poświęconej przyjęciu chrześcijaństwa w starożytnym Rzymie - już wkrótce dostępna na allegro)

Społeczeństwo a teoria gier

Każda cywilizacja, społeczeństwo, wreszcie najmniejsza zbiorowość ludzka ma swoje pisane, bądź nie reguły i wartości. Składają się one na pewien kod kulturowy; ideomatrycę, by użyć sformułowania Jana Stachniuka.
Każdy człowiek żyjący w danej społeczności zobowiązany jest grać w pewną grę wedle panujących w niej zasad. Innymi słowy przydzielona zostaje mu, bądź też, tak jak dziś wybiera sobie pewną rolę społeczną. Nawet jeśli z rolą łączą się niedogodności, jest ona najczęściej akceptowana, gdyż człowiek, jako zwierze stadne woli znaczyć niewiele w stadzie, niż nic poza nim. Poza społecznością jest chaotyczny świat natury, braku norm, etykiet i kodów kulturowych. Człowiek zaś broni się przed chaosem i dezintegracją; „poprzez zakotwiczenie (...) życia w metafizyce i instytucjonalnych „zasadach” – Bóg, Kraj, Rodzina, Prawo – bazujących na przywilejach wydawanych przez władze dysponujące przymusem (na takiej samej zasadzie jak wydaje się licencję na polowanie), przepajających nas poczuciem oficjalności, autentyzmu i bezpieczeństwa, co pozwala odsunąć na bok uczucie, że dokumenty te nie są warte nawet papieru, na którym zostały spisane (tak jak paszport ustanawia czyjąś tożsamość mimo, że może być podrobiony)” (Ligotti Thomas, The Conspiracy Against the Human Race, za; www.zacmienie.org)
W ten sposób powstaje świat sztuczny, oparty na ideach i ich symbolach tworzących pewną ideomatrycę, którą niczym na powielaczu instytucje władzy odciskają na kolejnych szczeblach hierarchii. Rodzi się Matrix. Jego idee powielane są przez instytucje władzy. Kiedyś funkcję takiego powielacza spełniał Kościół, z kazaniami z ambony kierowanymi do najprostszych i najniższych nawet elementów społecznej układanki, dziś zastąpiły go media.
Matrix sięga jednak głębiej, niż się to się nawet wydaje programistom społecznym. Oni sami przecież są również tylko ludźmi, którzy warunkowani są przez wbudowane oprogramowanie; kod DNA. To on każe nam łączyć się automatycznie w stada/ hordy/ plemiona/ klany/ bractwa/ związki etc. etc., gdyż jesteśmy z natury zwierzętami stadnymi; ssakami.
Na przestrzeni wieków, w cywilizacjach „czasu wolnego” (by użyć terminu Roberta Antona Wilsona), w wyższych warstwach powstały jednak techniki kontroli i deprogramowania poszczególnych obwodów neurogenetycznych, a więc między innymi i naszych mechanizmów stadnych. Techniki te pomagały poznać reguły gry, której podlegamy i zmieniać je wedle uznania. Gdy zaspokojone zostaną podstawowe potrzeby fizycznego istnienia (bezpieczeństwo, terytorium, pozycja społeczna) u jednostek predysponowanych pojawia się pytanie co dalej? I dlaczego?
Tacy ludzie zaczynają nie tylko grać we własne gry, ale i ustalać ich reguły. Czasem tworzą pewien Matrix stawiając się w jednym szeregu ze stwórcą. Dlatego też zazdrosny demiurg judeochrześcijaństwa zawsze obawiał się konkurencji. Kim był Szatan, biblijne uosobienie zła, jeśli nie konkurentem, który nakłonił ludzi do poznania zasad gry? Podobnie jest w przypadku społeczeństw; magowie, alchemicy i okultyści nie mieli raczej łatwego życia.
Ten, kto wykraczał poza normy społeczne kończył jako banita.
Piętno przestępcy dotyczy każdego, kto wykracza poza normy prawne danego państwa. A tymczasem, czym jest w istocie gang, lub mafia, jeśli nie organizacją, która za pomocą siły narzuca pewne reguły, walczy z konkurencją i zbiera haracz? Dokładnie tym samym zajmuje się przecież państwo, z tym, że jako monopolista nie życzy sobie drobnej konkurencji, a swoje poczynania określa legalistyczną retoryką. Mamy więc prawo zamiast kontroli, czy podatki w miejsce haraczu. Jego wojna jest zawsze wojną sprawiedliwą, a nie bandytyzmem, rabunkiem, czy rzezią. Podobnie rzecz się miała z religią. Czas i autorytet poparty władzą robiły swoje. Instytucja zakorzeniona w nich, orzekała co jest, a co nie jest metafizyczną prawdą o świecie. Biurokracja wiary wszystkich czasów i miejsc dysponowała, przynajmniej wedle własnych słów jakimś bliżej nie sprecyzowanym 'boskim mandatem', czy 'depozytem doktryny', wedle którego zwalczano drobnych partaczy jako heretyków i sekciarzy.
Wszystkie te instytucje każą wierzyć i partycypować w pewnym Matrixie, zgodnie twierdząc, iż akurat ich Matrix, jest najlepszym z możliwych. Bez względu, na wszystkie racje za tym przemawiające nic nie zmienia faktu, iż Matrix pozostaje Matrixem, a za owymi instytucjami, dekretami i boskimi mandatami, kryje się zwykle metafizyczna próżnia, brak szerszej perspektywy i słabość ludzkiego stada.
Dziś, po latach walki o wyzwolenie z 'autorytarnych struktur władzy' Przeciętny zjadacz chleba nie zamienił się w anioła, jak tego życzyli sobie prorocy Nowego Wspaniałego Świata. Homo religiosus zeszłych epok, uległego wobec Boga i autorytetów zastąpił nietzscheański „ostatni człowiek”. Bierny uczestnik globalnego „społeczeństwa spektaklu”, który ani myśli by rozpocząć własną grę, gdyż w ogóle nie myśli. Woli partycypować w grze projektantów NWO, to znaczy, od rana do wieczora brać udział w wyścigu szczurów o coraz to nowsze dobra konsumpcyjne by spocząć przed plazmowym ekranem oglądając mistrzostwa piłki nożnej. Raj został sprowadzony na ziemię w postaci perspektywy życia na luksusowej stopie i urlopu na Kanarach raz do roku. Resztą zajmują się zawodowi spece od potrzeb, trendów i stylów życia. Tak oto kultura masowa produkuje człowieka masowego; hedonistę – konsumenta, przechodnia w globalnym supermarkecie, gdzie prawom rynku podlega wszystko, nawet religie, idee i poglądy.
Gdy Bóg już umarł, a tyranie zostały obalone, osamotniony człowiek stoi pośród ruin nareszcie wolny. Na pytanie co dalej, co z tą wolnością odpowiada mu głos „autorytetu” z TV. Tam znajduje on egzystencjalną podporę swojego bytu, źródło wiedzy o świecie; „faktów”. W ten sposób pętla zamyka się i realizuje w praktyce ucieczka od, owej niepożądanej wolności.
Matrix ma się wciąż dobrze. Fakt ten bezsprzecznie obnażył niewolniczą naturę człowieka stadnego

Nihil novi sub sole.