poniedziałek, 28 grudnia 2009

Urodziny Słońca – o „Bożym Narodzeniu” inaczej

O tym, iż Boże Narodzenie to święto pogańskie w swojej genezie nie trzeba dziś nikogo przekonywać. Ci, którzy niepokalane poczęcie jest faktem historycznym i tak nie uznają żadnej argumentacji. Nie o to tu zresztą chodzi, lecz o obalenie innego, „naukowego” mitu dotyczącego święta przesilenia. W naukach historycznych przyjęło się tłumaczyć wszelkie obrzędy religijne prahistorii i starożytności jako ekspresję struktury społeczno gospodarczej danej kultury. Na wzór marksistowski więc byt warunkuje świadomość; ludzie oddawali cześć Słońcu, Księżycowi, deszczom, itp., jako konkretnym siłom przyrody, gdyż warunkują one naturalne cykle wegetacyjne, od których zależy przetrwanie w świecie nie ujarzmionym przez cywilizację technologiczną. Oczywiście, w jakimś stopniu odpowiada to rzeczywistości, zwłaszcza gdy chodziło o kulty rolnicze. Zapomniano jednak, o jednym istotnym fakcie; starożytne cywilizacje były konstrukcjami organicznymi, w których poszczególne grupy społeczne miały przydzielone konkretne funkcje, oraz konkretnych bogów. W związku z tym, arystokracja królewska i kapłańska (nierzadko łącząca obie funkcje), nie tylko wyznawała inne bóstwa, lecz także posiadała odrębną, pogłębioną i 'uduchowioną' metafizykę. Tak więc, nawet to samo bóstwo interpretowano na różne sposoby.
Weźmy dla przykładu Słońce będące przedmiotem naszego zainteresowania w kontekście „Bożego Narodzenia”. Dla rolnika było życiodajną siłą zapładniającą ziemię by wydała plony, a dla neoplatonizującego Juliana Apostaty, by posłużyć się konkretnym przykładem duchowym czynnikiem 'zapładniającym' inteligencję materialną.
T ak więc możemy tu mówić o interpretacji egzorterycznej i ezoterycznej. Ten dualizm jest zresztą typowy dla starożytnych tradycji, których mity i obrzędy zawierają w sobie dwie warstwy; zewnętrzną czytelną dla wielu i symboliczną zrozumiałą dla elit. Jakie więc było znaczenie ezoteryczne święta przesilenia zimowego, jaką rolę odgrywało samo Słońce i skąd wzięła się jego zbieżność z datą narodzin Chrystusa? Aby odpowiedzieć na te pytania trzeba przeanalizować symbolik ę solarną w starożytnym Rzymie.
W pierwszych wiekach naszej ery szczególną popularność zyskała w świecie grecko rzymskim astrologia, a wraz z nią oczywiście poszukiwanie związków pomiędzy pozycjami planet, znakami zodiaku a życiem ludzkim. Szczególna rola przypadła Słońcu jako największemu i najistotniejszemu ciału niebieskiemu. Jak pisał Frank Cumont w dziele „Astrologia i religia wśród Greków i Rzymian”; „Z astrologicznych spekulacji Chaldejczycy wywiedli cały system religijnych dogmatów. Słońce umieszczone pośrodku planet określa ich harmonijne ruchy. Jego żar popędza je do przodu, a następnie przyciąga je na powrót do siebie i w ten sposób stale kontroluje ono i określa, stosownie do swych rożnych aspektów kierunek ich biegów I ich oddziaływanie na ziemię. Ogniste serce tego świata, ożywia ono ten wielki organizm, a ponieważ gwiazdy są posłuszne jego komendzie, panuje ono niepodzielnie nad wszechświatem. Promieniowanie jego splendoru oświetla boski ogrom nieba, ale zarazem w tej jasności jest inteligencja, jet ono początkiem wszelkiego rozumu, a jako, niezmordowany siewca rozsiewa ono niezmordowanie na świat poniżej nasiona żniwa dusz (logos spermatikos). Nasze krótkie życie jest tylko szczególną formą uniwersalnego życia. Ta naturalistyczna teologia narzuciła Rzymowi i innym narodom kult Niepokonanego Słońca (Sol Invictus) jako władcy całej natury, stwórcy i protektora ludzi.”1
Chrześcijaństwo z kolei nie pojawiło się w próżni, lecz powstało i dojrzewało w konkretnych warunkach kulturowych późnego imperium rzymskiego i z tradycji antyku właśnie czerpało więcej niż z myśli żydowskiej pod odcięciu się przez apostoła Pawła od gminy jerozolimskiej. Młody ruch religijny mając ambicję uniwersalistyczne poprzez skierowanie swojego przesłania zarówno do „Greka i Żyda” musiał posługiwać się językiem filozoficznym hellenizmu. Pierwsze kroki poczynił dla judaizmu Żyd Filon, z kolei już Paweł z Tarsu swobodnie posługiwał się w swoich ewangeliach terminami Logosu czy Eonu.
Na tym oczywiście nie poprzestano. Młody ruch religijny potrzebował swojej liturgii oraz świąt mogących konkurować z pogańskimi. Oczywiście istotnym czynnikiem dla tej monoteistycznej religii w walce o supremację było tworzenie substytutów, zwłaszcza w dziedzinie obrzędowości.
Tak też było w przypadku święta bożego narodzenia. Pismo święte nie podaje jakichkolwiek wskazówek, jakoby Jezus miał przyjść na świat w zimie, w dodatku w dniu dziwnym trafem zbiegającym się z przesileniem słonecznym.
W Imperium II i III wieku bardzo popularny był kult Słońca Niezwyciężonego, można wręcz powiedzieć, iż bóg ten awansował do roli najwyższego w panteonie inaugurując coś na kształt henoteizmu za sprawą cesarzy, takich jak Heliogabal, Aurelian, czy wczesny Konstantyn Wielki. Najistotniejszym kalendarzowym świętem z nim związanym był dzień jego narodzin – diies natalis sol invicti przypadający na 25 grudnia. Był to dzień przesilenia, obchodzony również w wielu innych kulturach; Słońce po całorocznej wędrówce osiągało punkt najniższy w zenicie – 'umierało', po czym 'odradzając się' rozpoczynało cykl wstępujący.
Wielu mówi o przypadkowej zbieżności dwóch dat; narodzin Jezusa i Słońca, w końcu pojawiają się dwie wzmianki na początku III w. o obchodzeniu tego święta przez chrześcijan; u Hipolita i Sekstusa Juliusza Afrykańśkiego, a przecież datę świąt Sol Invictus miał ustalić Aurelian dopiero pół wieku później.
Nie jest to jednak prawdą w ścisłym tego słowa znaczeniu. Jak pisze w swojej pracy Robert Suski2
Aurelian wprowadził jedynie wyścigi rydwanów w tym dniu, co nie ma najmniejszego związku z samym świętem, o wiele starszym, bo sięgającym początków naszej ery.
Zmiana święta Sol na narodziny Chrystusa nastąpiła dopiero w IV wieku po upaństwowieniu Chrześcijaństwa przez Konstantyna. O pierwszym publicznym celebrowaniu tego święta mówi notatka w Chronografie z 354 r.
Skąd jednak wzięła się tak wielka popularność kultu solarnego i co w istocie wyrażało święto narodzin Słońca?
Wśród późnorzymskich elit intelektualnych rozpowszechniony był neoplatonizm, wraz z nim wiara w emanacje absolutu w kolejne, coraz niższe i mniej uduchowione formy bytu. Owym źródłem wszelkiego bytu było Słońce duchowe, którego Słońce materialne było zaledwie fizyczną reprezentacją. To właśnie Słońce, jako „światło ducha”, czy najwyższą świadomość było uważane przez neoplatoników za praprzyczynę, „czysty intelekt” emanujący z hyperkosmii (ponad świata) w enkosmię (świat stworzony). Jak pisze Pierre Chuvin3 podkreślając bliskość tej myśli z późniejszą chrześcijańską koncepcją trójcy świętej; „Ojciec, będąc źródłem wszystkiej rzeczy, przekazał je drugiemu intelektowi, który wy, cała ludzka rasa, nazywacie pierwszym. Mieszając ducha z materią, drugi intelekt stworzył świat dostrzegalny zmysłami”.
Symbolika boskiej triady była bowiem jak najbardziej pogańskiej proweniencji. Już pitagorejczyk Okellos z Lukanii twierdzić miał w V w p.n.e., że; „Triada, ta pierwsza, ustanowiła początek, środek i koniec”. Z kolei cesarz Julian odwoływał się do doktryny „trzech królów”, tak tłumacząc konstrukcję świata w myśli neoplatońskiej: „Ten oto świat, boski i piękny, utrzymywany od szczytu sklepienia niebieskiego do najniższych poziomów ziemi przez wieczną boską opatrzność, istnieje nie będąc poczętym, wieczny na zawsze, a pilnuje go nic innego, jak tylko piąte ciało (eter), które opiera się na blasku słońca, a potem na drugim poziomie, istnieje świat inteligibilny, w sposób jeszcze bardziej oczywisty, dzięki Królowi wszechrzeczy, do którego dąży wszystko, co istnieje”4.
Ten „Król wszechrzeczy” był jak to ujawnił Apollo z Klaros; „Zrodzony sam z siebie, o wrodzonej mądrości, bez matki, niezwyciężony, noszący nie jedno, lecz wiele imion, źródło Ognia, oto, czym jest Bóg”.
Czym więc było Słońce, określane przez Proklosa i innych neoplatoników5 zamiennie jako „Książę Ognia”, „Król Ognia Umysłowego”, „Pan Świata”?
Było praprzyczyną, źródłem, władcą czasu i losu, tak jak Słońce widzialne jest władcą ciał niebieskich; planet i gwiazd, zodiaku, określających przeznaczenie ludzkie.
Siła ta jako wielki poruszyciel, miała za symbol krzyż arktyczny, czyli swastykę, starożytny znak emanacjonizmu. Oznacza ona w istocie, nie tyle Słońce (tym bardziej rozumiane jako siła przyrody), lecz „nieruchomego poruszyciela” (Cakravartin). Rdzeń świata, absolut, Brahmana w Indiach. Innym odpowiednikiem swastyki będzie gnostycki Ouroboros, kosmiczny wąż połykający własny ogon. W wielu religiach pojawia się również motyw kosmicznego węża owiniętego wokół pnia drzewa świata. Warto też wspomnieć, że również alchemicy wykorzystywali węża zwiniętego w ósemkę jako symbolu nieskończoności.
W świecie późnego antyku istniało wiele bóstw personifikujących Wieczny Czas i posiadających konotacje solarne. Wystarczy wymienić; Aiona, Apolla, Sol, Staurna, czy Mithrę, którego zresztą łączono nierzadko z kultem Sol Invictus.
Istnieją opinie iż wszystkie one, są manifestacjami tego samego bóstwa, jako że istnieje tak wiele motywów ściśle je ze sobą łączących. Jednym z nich jest sam fakt patronowania Saturna jako boga czasu wiekowi złotemu, a samo złoto jest symboliczną barwą słońca. Co istotniejsze jednak, wszystkie te bóstwa przyświecały świętu związanemu z nadejściem Nowego Roku i rozpoczęciem przez Słońce wstępującej drogi po ekliptyce. Satrurn jako wyobrażenie Starego Roku miał święto saturnalia rozpoczynające się 17 grudnia i trwające kilka do kilkunastu dni, a na moment przesilenia – 25 grudnia przypadało święto narodzin Słońca (Sol Invictus), w Egipcie obchodzono wówczas Kronia – narodziny Kronosa. 25 grudnia obchodzono również narodziny Mithry błędnie identyfikowanego ze Słońcem Niezwyciężonym. Z kolei na 6 stycznia przypadało święto Janusa (stąd nazwa miesiąca January) patrona nowego czasu, identycznie jak mitrejski Zervan (Aion) klucznika. W Aleksandrii właśnie wtedy obchodzono święto Aiona.
Innym bóstwem solarnym był Herakles, do którego zwracać się miano z następującą modlitwą; „Boże w tunice z gwiazd, Heraklesie, Książę Ognia, Panie Świata, Pasterzu Ludzkich Losów...”6. Dalej zaś następuje seria porównań do Słońca, zarządcy dwunastu miesięcy roku. Warto przypomnieć, iż również i Mitrę (w końcu o przydomku Sol Invictus!) nazywano wymiennie Władcą Eonów.
Tak więc wszystkie te bóstwa solarne, wydają się personifikacjami jednej i tej samej kosmicznej siły, władcy czasu i nieruchomego poruszyciela; - Axis Mundi, „osi świata”, co potwierdza się w też przypadku patrona wyroczni Delfickiej Apolla.
Nie tylko w swojej nazwie zawiera on polarny, osiowy rdzeń, ale i w jego sanktuarium delfickim znajdował się Omfalos, kamień symbolizujący centrum świata.
Plutarch, kapłan Apolla Delfach pisał, o swoim bogu, iż reprezentuje Jednię (od gr. a-pollon; „nie wiele”) i że jego relacja w stosunku do Heliosa, słońca materii jest taka, jak Ducha do ciała7.
Mitrę zaś nazwano w końcu niekiedy Panem Czasów. Co ciekawe wartość liczbowa Mitry (od słowa Mithras) wynosi 360; M 40, I 10, Th 9, R 100, A 1, S 200. Aby uzyskać liczbę 365 często pisano jego imię jako Meithras. Tą samą wartość liczbową ma gnostycki bóg Czasu Abraxas. Ponadto imiona obu z nich właściwie pisane składają się z siedmiu liter a więc tylu ile jest planet i stopni wtajemniczenia8 w misteria mitrejskie.
Niektóre rzeźby Mitry nasuwają też skojarzenia z innym bogiem Czasu – Aionem. Jego postać wydobywa się poza granice świata materialnego często przedstawianego jako opleciona wężem Ouroborosem (gnostycki symbol wiecznego powrotu, pętli uwarunkowań) skała o kształcie jaja. Mitra, jako urodzony ze skały wymiennego z jaskinią symbolu kosmosu ma status 'zbawionego' z ziemskich uwarunkowań.
Mithra ukazywany był pod postacią skrzydlatego boga wewnątrz koła zodiakalnego. To właśnie on jest poruszycielem Uniwersum, władcą Eonów – Aionem, czy też perskim Zurvanem, a wartością numeryczną jego imienia jest 365, liczba dni w roku.
Co jest również bardzo istotne, sam Mithra przedstawiany był często na reliefach jako ten, co narodził się ze skały, lub kosmicznego jaja. Być może jednak, jak na to wskazuje powyższy kontekst i na co zwraca uwagę prof. Ulansey9 nie chodzi tu o fizyczne narodziny, czy w ogóle o narodziny, ale raczej o przekroczenie barier kosmosu. Przedstawienia bowiem zwracają uwagę na fakt bycia Mithry poza sferyczną skałą/jajem. W tym wypadku, o ile mitrejska jaskinia jest kosmosem widzianym od wewnątrz, sferyczna skała z której wynurza się Mithra byłaby jego przedstawieniem od zewnątrz. Taką interpretację potwierdza to, że wokół owej „skały” owija się często wąż będący znanym orfickim i gnostyckim wyobrażeniem kosmosu otoczonego przez Lewiatana. W takim wypadku chodziłoby więc nie o narodziny Mithry ze skały lecz, co najwyżej o jego „ponowne narodziny”, jako inicjowanego. O wejście w sferę hiperkosmii, po przekroczeniu bariery kosmosu (skałą = materia). Co więcej Mithra dokonuje owego aktu samodzielnie, o czym świadczy łopata w jego ręku (w drugiej ręce trzyma zazwyczaj nóż).
Mitrejska grota (lub podziemna świątynia) była więc miejscem początku, inicjacji to w niej świętowano 25 grudnia jako dies natalis sol invicti, narodziny boga Mitry ze skały. Samo słowo „inicjacja” wywodzi się od łacińskiego initium – początek, stąd bierze się słowo inicjować czyli zapoczątkować. „In ire” oznacza również wchodzić i wiąże się z Janusem, bogiem opiekuńczym początku. Staje się więc jasna geneza słowa Janua (od nich januarius – styczeń, a więc miesiąc inaugurujący początek roku, oraz drogi wstępującej Słońca po ekliptyce) - wejściowe wrota, w tym wypadku wrota północne, otwierające przestrzeń inicjacji stanowiącej most łączący niebiosa z ziemią.
Wrota te neoplatonik Porfiriusz umieszcza w znaku Koziorożca: „Rzymianie świętują saturnalia, kiedy Słońce jest w sferze Koziorożca...w tym festiwalu niewolnicy odgrywają role ludzi wolnych... Takie święta ukazują zamiar ich twórcy, że mianowicie ci, którzy stali się niewolnikami, za przyczyną bramy nieba są teraz wyzwoleni przez święto Kronosa (to jest Koziorożca) jako powstali z martwych i mając nowe narodzenie. Ścieżka biorąca swój początek u Koziorożca jest drogą zstępowania. Dalej, jako że bramę nazywają Janua to miesiąc otwierający zwą januarius, kiedy to słońce powraca do Koziorożca, czyli ku wschodowi i powoli podnosi się ku północy”10.
W tym wypadku miejsca przecięcia się zodiaku z ekliptyką, a więc punkty przesilenia słonecznego letniego i zimowego wyznaczały kosmiczne wrota. Północne wejście było do zstępowania dusz ku Ziemi, zaś południowe dla wstępowania ich w sferę gwiezdną, aż wreszcie hyperkosmiczną – Empireum.
Wedle Homera jednak; „Tego wejścia ludzie przekroczyć nie mogą, należy ono bowiem do Nieśmiertelnych”11. Czyżby więc, wyznawca Mithry dochodząc do ostatniego stopnia wtajemniczenia stawał się „nieśmiertelnym” w sensie duchowym, a więc równy bogom? Jest to wielce prawdopodobne, gdyż, jak już zostało wspomniane przez Celsusa celem tych misteriów była wędrówka przez siedem sfer planetarnych ku górze, czyli ku wyzwoleniu z „planetarnych” uwarunkowań, żądz i skłonności niższego Ja.
Jako żywo przypomina to gnostycką koncepcję sferycznego świata materii stworzonego przez Demiurga i strzeżonego przez jego archontów (Eony), strażników poszczególnych bram.
Tak więc w doktrynie neoplatonizmu, gnozy i związanego z nimi mitraizmu daty przesileń związane z roczną wędrówką Słońca po ekliptyce były okresami o szczególnych właściwościach inicjacyjnych otwierały „bramy niebios”umożliwiając „wędrówkę planetarną” inicjowanego ku wyższym sferom ducha. Byłaby to więc odwrotność procesu emanacyjnego; powrót do źródła, owego centrum, osi świata z której promieniuje wszelki świadomy Byt. Lecz wszystko to są zaledwie spekulacje wobec skąpych źródeł z tamtych epok. To, na co możemy sobie odpowiedzieć z całą pewnością to pytanie o przyczyny chrześcijańskiej inspiracji świętem przesilenia słonecznego.
Cesarze III wieku bacznie przyglądali się ekspansji nowych doktryn religijnych starając się wybrać i poprzeć te, które nadałyby im boskiego autorytetu umacniając tym samym tron i integrując na powrót polityczno -duchową jedność Imperium.
Faworyzowali zwłaszcza zmierzające ku henoteizmowi kulty solarne, czy bogów -herosów Jupitera i Herkulesa. Stopniowo wchodziły na scenę bóstwa o charakterze solarnym; Baal, Apollo, Mitra, Sol, Herkules. Mitra czy Sol Invictus. Nie tylko monoteistyczny mitraizm, ale również filozofia neopitagorejska przyczyniła się do upowszechnienia pojmowania cesarza jako wzoru (archétypon) Najwyższego Stwórcy i jego deifikacji.
Dlaczego jednak Kościół zdecydował się inkorporować święto narodzin Słońca i przekształcić je w narodziny Jezusa Chrystusa? Powodów należy szukać w żywotności uniwersalnych archetypów; Chrystus był przecież nazywany; „Światłością świata”, czy „Słońcem sprawiedliwości”, jeden z fresków przedstawia go nawet jako Słońce Niezwyciężone w rydwanie! Jak pisze Jean Paul Roux:„Począwszy od II stulecia prawnicy rzymscy rozwijali tezę o przeniesieniu władzy z populus Romanus na cesarza. Sakralny charakter dotyczył nie tyle człowieka co instytucji mającej sankcję w Sol Invicti. Wystarczyło więc zastąpić Słońce Niezwyciężone Bogiem Chrystusem Królem, by pogański kult cesarza zastąpić respektem wobec pomazańca Chrystusa na ziemi. Dlatego też w roku 335 albo 339 ustalono, że Boże Narodzenie przypada na 25 grudzień – dzień, w którym obchodzono dotąd narodziny Słońca. I nie był to przypadek”.12
I nie jest też przypadkiem, iż na ścianie mitreum w Ostii widnieje napis; „Et nos servasti eternali sanguino fuso”. „I nas zbawiłeś przelewając wieczną krew”.
Zapożyczeń solarnych w chrześcijaństwie pierwszych wieków było tak wiele, iż Tertulian zmuszony był oznajmić pogańskim adwersarzom z rozbrajającą szczerością; „Powiadacie że czcimy Słońce. Owszem, nie inaczej niż wy” (Ad nationes).
W końcu, dzięki Konstantynowi Wielkiemu, towarzyszowi Sol Invictus, postać Chrystusa uległa solaryzacji i nabrała królewskiego majestatu. Tak dokonała się kolejna metamorfoza wiecznego archetypu kosmicznego bieguna, Króla Świata. Surowy Pantokrator w solarnej mandorli zastąpił dobrego pasterza z owieczką. Chrystus stał się Słońcem nowej ery; ery Ryb.

sobota, 5 grudnia 2009

Koniunktura czy konwersja? O nawróceniu Konstantyna

Wielka zmiana matrycy ideologicznej naszego kontynentu, jaką było upaństwowienie chrześcijaństwa w IV w n.e. jest tematem dość bagatelizowanym przez polską naukę w stosunku do historycznej wagi tego procesu. A przecież bez żadnej przesady można stwierdzić, iż decyzja Konstantyna o adaptacji chrześcijaństwa zadecydowała o kulturowym obliczu Europy aż po dziś dzień. Była, co prawda seria pozycji Aleksandra Krawczuka ukazująca kulisy chrystianizacji Imperium w kontekście referowania postaci odpowiedzialnych za to cesarzy, lecz to wszystko za mało.
Mamy za to na półkach księgarskich dziesiątki 'antykwarycznych' cegieł, po które sięgają tylko specjaliści. Wojskowość Rzymu, jego kanalizacja, czy ubiór mieszkańców są, nie wiedzieć czemu na top liście. Tym czasem kwestie późnorzymskiego kryzysu ideowego i adaptowanie w ciągu zaledwie ćwierćwiecza niedawno jeszcze represjonowanego chrześcijaństwa do rangi jedynej słusznej doktryny imperialnej sprowadzone jest do banalnego komunału o rzekomym śnie Konstantyna w 312 r. i jego natychmiastowym nawróceniu.
Notabene, byli i tacy historycy, którzy sen ów starali się wytłumaczyć w kategoriach historycznych jako autentyczny cud.
Nie dziwi więc, iż ostatnim czasem pojawiło się kilka, tłumaczonych rzecz jasna bardziej obiektywnych pozycji w tej dziedzinie. Mamy Franka Kolba; „Ideał późnoantycznego władcy” prezentację ideologii propagandowej od Dioklecjana do Teodozjusza, czy Pierra Chavin; „Ostatni poganie” o rywalizacji późnoantycznego „pogaństwa” z młodym Kościołem. Obie książki, choć bardzo specjalistyczne to warte lektury jako obiektywne.
Właśnie do księgarń trafiła nowa pozycja, tym razem już konkretnie o nawróceniu Konstantyna, któremu zresztą autor poświęca większą część pracy. „Początki chrześcijańskiego świata (312-394)”, najnowsza książka Paula Veyne w przeciwieństwie do wyżej wymienionych poprzedniczek jest pozycją zaangażowaną, to znaczy stara się obronić tezę nie do obronienia. Wedle autora nawrócenie Konstantyna miało miejsce, był on szczerym i oddanym człowiekiem Kościoła wierzącym w Boga Jedynego Chrystusa.
Dlaczego nie można się bezkrytycznie zgodzić z autorem? Nie mam zamiaru polemizować z jego wywodami, ani tym bardziej zaprzeczyć tej tezie, wykluczając jakiekolwiek osobiste zaangażowanie religijne Konstantyna. Był on, mimo podkreślanej przez siebie 'boskości' niewątpliwie człowiekiem i mógł się wahać.
Jednak poniższe fakty pokazują odwrotną stronę medalu; bardziej pragmatyczne motywy chrztu Imperium.
Konstantyn rozpoczynał karierę polityczną w zainicjowanej przez Dioklecjana tetrarchii. Utworzona w 293 roku polegała na podziale władzy w imperium na czterech ludzi, kontrolujących różne obszary geograficzne. Dwóch, wyższych rangą augustów i dwóch podlegających im cezarów.
Ojciec Konstantyna cezar Konstancjusz Chlorus był poganinem, wyznawcą Sol Invictus. Mimo iż nie był fanatykiem, to jednak za czasów swoich współrządów z Dioklecjanem nie cofał się przed wykonywaniem edyktów antychrześcijańskich. Później dla celów propagandowych Konstantyn uczynił z niego chrześcijanina, w czym wtórował mu nadworny teolog Euzebiusz z Cezarei; „bardzo życzliwy dla słowa Bożego”, „żadnym sposobem nie uczestniczył w wojnie przeciwko nam”,1 takimi słowami opisując jego ojca.
Dla Konstantyna nie było miejsca w planach dynastycznych. Przebywał jako honorowy zakładnik na dworze Galeriusza i ręczył za lojalność ojca , współrządcy Maksymiana cezara Konstancjusza Chlorusa.
Konstancjusz wkrótce zmarł wyznaczając uprzednio Konstantyna na swego następcę. Nie ma na to jednak żadnych dowodów, prócz słów samego Konstantyna2. Starszym Augustem został Galeriusz, młodszym Sewer, oni to mieli wyznaczyć nowego Cezara. Tymczasem żołnierze okrzyknęli Konstantyna wręcz Augustem. Wysłał on do Galeriusza posłów, rzekomo potwierdzając jego zwierzchność, a w istocie stawiając go przed faktem dokonanym. Galeriusz uznał wprawdzie prawo Konstantyna do tronu, lecz tylko jako Cezara, a więc dopiero na czwartym miejscu w tetrarchii. Nie zmienia to jednak faktu, iż z formalnego punktu widzenia Konstantyn był uzurpatorem.
Maksymin z kolei aby zneutralizować władcze zapędy Konstantyna ofiarował mu tytuł Augusta i rękę swojej córki Fausty. Konstantyn przyjął tą ofertę i za dzień ślubu wybrał datę swojego mianowania na Augusta. Odbyło się to w 307 roku, prawdopodobnie 25 grudnia, gdyż był to dzień narodzin Boga Słońca3. Konstantyn podobnie jak jego ojciec był wyznawcą Słońca Niezwyciężonego skojarzonego z Mitrą i Apollem, których kult był rozpowszechniony na półwyspie Bałkańskim, zkąd pochodził Chlorus.
Wzajemne stosunki między tetrarchami, oraz kwestie sukcesji ukonstytuować miał w 308 r zjazd w Karnuntum. Nad Dunajem spotykają się Dioklecjan, Galeriusz i Maksymian. Dioklecjan stanowczo odmawia powrotu na tron. Augustem w miejsce zmarłego Sewera ma zostać Licyniusz, a w jego władzy Panonia. Wiedziano jednak, że w przyszłości uderzy na Italię Maksencjusza, którego uznawano za uzurpatora. Na zjazd, nie tylko nie zaproszono Konstantyna, ale w ogóle nie poruszano nawet jego kwestii. Nie był więc wtedy władcą , z którym należało się liczyć.
Konstantyn w 310 r. nawiązuje porozumienie z Licyniuszem; zaręcza z nim swoją siostrę przyrodnią Konstancję, a jej brat Dalmacjusz obejmuje wysokie stanowisko w armii Licyniusza. Podjęto plany przyszłego podziału Imperium; Konstantynowi przypadłby Zachód, zaś Licyniuszowi Wschód.
Potencjalnym rywalem Konstantyna na Zachodzie był Maksencjusz, który już wtedy szukał zbliżenia z Maksymianem Dają. Oboje byli zwolennikami raczej pogaństwa niż chrześcijaństwa, choć w przypadku Maksencjusza nie było w tym jak już wspomniano przejawów antagonizmu. Możliwe więc, iż Licyniusz z Konstantynem już wtedy liczyli się z potencjalnym poparciem chrześcijaństwa.
Gdy w 311 r. Maksencjusz odebrał Konstantynowi prowincje hiszpańskie, ten przystąpił do kontrofensywy. Zaatakował Italię i choć dysponował słabszymi siłami zadał nawet przeciwnikowi kilka znaczących klęsk.
28 października 312 r. dochodzi do rozstrzygającej bitwy przy Moście Mulwijskim (Pons Mulvius). Konstantyn zwycięża Maksencjusza i to ponoć za sprawą boskiej pomocy anioła, który każe namalować znak boga na tarczach żołnierzy, mówiąc, iż pod tym znakiem zwycięży.
Historia ta wydaje się dość banalna i typowa dla ówczesnej propagandy, by przypomnieć choćby prawie identyczne widzenia Aureliusza, Aureliana, czy również Konstantyna w Galii. Nie jest taką jednak przez fakt, iż przeszła do historii i dla wielu legenda ta stała si rzeczywistością gdy przyjmują za datę nawrócenia Konstantyna rok 312.
Nie ma racji bytu 'obiektywne' rozważanie wizji Konstantyna w kategoriach zjawiska astronomicznego z prostego powodu. Nikt o tym wydarzeniu nie wspomina!4 Nie ma ono potwierdzenia w żadnych pozakościelnych źródłach.
A jeszcze pół wieku później Cyryl Jerozolimski pisząc o widzeniu Konstancjusza II, w którym miał on ujrzeć meteor kreślący na niebie znak krzyża porównuje to wydarzenie jako cud do znalezienia krzyża w Ziemi Świętej przez jego ojca Konstantyna, a przecież aż prosiłoby się o przyrównanie go do wizji z labarum! Widocznie jeszcze w owym czasie nikt nie przywiązywał do tej 'wizji' większej wagi.5
Co ciekawe „Historia Kościelna” z roku 314 Euzebiusza nie wspomina ani słowem o wizji! Zadowala się jedynie przyrównaniem wojsk Maksencjusza do tonącego w Tybrze do faraona, podczas przejścia Izraelitow przez Może Czerwone, zaś Konstantynowi przypada w niej rola Mojżesza. Czyżby więc sprawa ta nie była na tyle istotna by o niej wspominać, a może dopiero po latach kronikarz miał się o niej dowiedzieć?
Tak więc dopiero w późniejszym czasie spreparowano legendę o śnie Konstantyna. Nadworny propagandysta, autor podania, Laktancjusz pisze o nim tak: „Zbliżał się dzień w którym Maksencjusz niegdyś objął władzę, to jest 28 października; kończyły się obchody pięciolecia rządów. Konstantyn otrzymał napomnienie w czasie spoczynku, że winien opatrzyć tarcze niebiańskim znakiem Boga i tak stoczyć bitwę. Uczynił, jak mu nakazano. Wypisał na tarczach Chrystusa: litera I przechodziła przez literę X, wierzchołek zaś miała zagięty. Wojsko, uzbrojone tym znakiem, chwyciło za oręż”.6
Wiele lat później Euzebiusz przystępując do pracy nad „Żywotem Konstantyna” przekazuje historię z wizją znaku, lecz odmienną od tej którą pozostawił Laktancjusz.
Konstantyn miał bowiem ujrzeć znak na kilka tygodni przed bitwą, a nie poprzedzającej ją nocy.7
Euzebiusz czyni z wizji kolejny etap przemiany duchowej cesarza, który przed bitwą prosił o pomoc Boga wyznawanego przez ojca Konstancjusza Chlorusa, zapominając, iż był nim Sol Invistus!.
Znak miał mu się ukazać po południu, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, wtedy miał ujrzeć świetlisty krzyż z napisem; 'W tym zwyciężaj'. Nie rozumiał jeszcze co oznaczało to zjawisko. We śnie tej nocy ukazał mu się Chrystus z tym samym znakiem, który wcześniej widział na niebie i polecił by uczynił go godłem swoich wojsk. Cesarz miał się ponoć dowiedzieć od kapłanów chrześcijańskich kim był ów Bóg i czym był znak. Od tej pory miał ich też wziąć za doradców, słuchając słowa Bożego i czcząc Chrystusa.
Znak miał wyglądać następująco; „Długa, pozłacana włócznia miała przecznicę, nadającą jej kształt krzyża. U samej góry włóczni był przymocowany wieniec (...). W nim znajdował się monogram Zbawiciela, a mianowicie duże litery, które jako pierwsze oznaczały imię Chrystusa, tak że litera P przechodziła w pośrodku litery X. Głoski te zwykł był cesarz później nosić także na swym szyszaku”8
Tak więc jedna wersja wydarzeń pochodzi, jak już było wspomniane z „O śmierciach prześladowców” Laktancjusza, druga zaś z „Żywota Konstantyna” Euzebiusza, powstających w latach 337-340.
Inaczej z kolei mitologizuje całe wydarzenie łaciński panegiryk z 313 r, najstarszy znany opis tej bitwy. Daje on pogańską egzegezę 'cudu'(oczywiście cudu samego zwycięstwa!). Powróci ona w 321 r w panegiryku Nazariusza. Otóż Konstantyn miał jakoby zawdzięczać zwycięstwo posiłkom niebiańskim wysłanym przez ojca, Konstancjusza Chlorusa.9
O umieszczaniu przez cesarza na swym hełmie chryzmy po bitwie na moście Mulwijskim dowodzą monety wyemitowane w 315 r. z okazji decenaliów. Nie konweniuje to jednak z pojawianiem się na monetach aż do 321 wizerunku Konstantyna i Sol Invictusa jako bóstwa opiekuńczego. Czyżby więc nawrócenie Konstantyna przebiegało w ukryciu, bądź też stosował on ostrożną politykę szukania względów zarówno wśród henoteistycznych pogan jak i chrześcijan? A może znak ten nie kłócił się ze Słońcem, gdyż był jego własnym, a nie chrześcijańskim symbolem?
Niemiecki historyk Walter O. Moeller zadał właśnie takie pytanie; czy Chi-Rho to naprawdę monogram Jezusa Chrystusa?
Istnieją poważne dowody na to, iż tak zwane Chi Rho było w istocie pogańskim symbolem solarnym sięgającym odległej starożytności i dość popularnym w ówczesnym świecie. Wystarczy przyjrzeć się prahistorycznemu sześcioszprychowemu kołu solarnemu, jeśli pozbawimy go okręgu otrzymujemy dokładnie Iota Chi, tak znak kładziony był na posadzkach w Aquincum, co związane było z kultem solarnym10.
Kult Sol Invictus był rozpowszechniony w Syrii. Inskrypcja z Tona w Algierii dedykowana Sol Invictus ma za pierwszą literę pojedyncze X, co zostało zinterpretowane jako abrewiacja od XPONOZ czyli Saturn11. Podobnie wielkie S namalowane na jednym z pompejańskich grafiti jak sądzi Moeller może oznaczać Saturna, bądź nawet Sol a nie, jak długo sądzono być skrótem od 'salutem'.
Z kolei około trzydziestu tak zwanych „chrystogramów”, lub monogramów zbliżających się wyglądem do Chi-Rho pojawia się na amforach odkrytych w Pompejach. O tym, że nie są to w istocie chrystogramy świadczy ich zróżnicowanie; tylko niektóre spośród nich odpowiadają dokładnie temu znakowi. Po drugie, pojawiające się na nich napisy świadczą o tym że zawierały „świętą wodę z Nilu”, używaną w misteriach Izydy - „dar Sarapisa”.
Nie tylko zresztą w Pompejach pojawiają się podobne monogramy. Walter O. Moeller wskazuje również rysunki z Dura Europos, gdzie występuje zarówno Chi-Iota , jak i Jota-Chi symbolizując przeciwieństwa. Jeden znak odpowiada Księżycowi (obok narysowany jest półksiężyc) drugi zaś jest symbolem Słońca.
Ikonografia monet konstantyńskich zdaje się potwierdzać pogańską interpretację 'monogramu'; wizerunki Słońca Niezwyciężonego i napisy go sławiące pojawiają się, aż do 320 r. Zresztą jeszcze w 315 r., a więc, aż trzy lata po zwycięstwie na moście Mulwijskim pod rzekomymi auspicjami Chrystusa, na mocy uchwały senatu skończono wotywny łuk tryumfalny z tej okazji. Co ciekawe, nie ma na płaskorzeźbach tego pomnika żadnych śladów czy nawiązań do chrześcijaństwa, co poddaje w wątpliwość ewentualne nawrócenie Konstantyna. Są za to symbole słoneczne, jak choćby rydwan wznoszący się ku Słońcu.
Łuk Konstantyna na inskrypcji wspomina enigmatycznie o zwycięstwie z „natchnienia boskości” nie precyzując jej istoty. Owa ‘boskość’ (divinitas) to termin przystający raczej do filozofii neoplatońskiej niż chrześcijaństwa. W każdym razie, z pewnością zbyt niejednoznaczny by był jego świadectwem. Istnieje też inna możliwość; cesarz już wówczas doceniający siłę chrześcijaństwa, jego popularność dążył do synkretyzmu monoteistycznego, w którym pod mglistym pojęciem ‘boskości’, czy ‘opatrzności’ każdy, czy to chrześcijanin, czy poganin odnalazłby swojego Boga. Taką sugestię musi nasuwać mowa pochwalna na cześć zwycięstwa wygłoszona w Trewirze w 313 r. W podniosłym, niemal modlitewnym tonie retor zwraca się do anonimowej siły boskiej o zachowanie Konstantyna po wszystkie wieki; „Ciebie błagamy i prosimy, najwyższy stwórco wszechrzeczy, który tyle masz imion, ile zechciałeś ustanowić różnych języków wśród ludów; nie możemy bowiem wiedzieć, jak sam pragniesz być nazwany...”12
O pragmatyzmie samego cesarza w kwestiach religijnych może świadczyć choćby zdanie z, tak zwanego 'edyktu mediolańskiego', który dawał chrześcijanom swobodę wyznania religii, gdyż; „jakie by nie istniało na niebie bóstwo może być pomyślne i przychylne nam i wszystkim podlegającym naszej władzy”13. Cel był zatem czysto polityczny; pokój wewnątrz za wszelką cenę.
Na soborze w Niceii w 325 r. Konstantyn mówił o tym wprost:”Ponieważ dobrobyt państwa pouczył mnie, jak wielka jest dobroć Bożej potęgi, więc uznałem, że celem powinno przede wszystkim być zachowanie wśród tak szczęśliwych ludów jednej wiary, jednej miłości prawdziwej, jednego wspólnego kultu Boga Wszechmocnego. A że w tym względzie nie powinno być podjęte żadne postanowienie niezmienne i trwałe, jeśli nie zbiorą się wszyscy biskupi lub przynajmniej ich większość i nie podejmą decyzji, dlatego spotkało się bardzo wielu biskupów, a ja znalazłem się wśród nich, ponieważ nie mogę zaprzeczyć, że tym, co sprawia mi tak wielką radość, jest być towarzyszem waszym w służbie Bożej”.14
Nie pada tu imię owego enigmatycznego Boga, wcześniej jednak gdy Konstantyn usiłował zażegnać spór doktrynalny (między trynitarystami a arianami) na drodze polubownej tak o nim pisał; „...nie zmuszam was do zmiany poglądów na tematy, które jakkolwiek byśmy je nazwali, są po prostu śmieszne. Możecie zachować jedność i wspólnotę, zachowując własne zdania w tak mało ważnym przedmiocie. Pogódźcie się tylko duchem i sercem w sprawach dotyczących bóstwa... Jeżeli zaś chodzi o problemy błahe, o które się sprzeczacie, możecie im dawać rozmaite rozwiązania, abyście tylko umieli zachować w tajemnicy różnicę zdań. Użyczcie mi spokojnych dni i spokojnych nocy”15.
Krawczuk stawia jednoznaczną konkluzję: „Jedno jest oczywiste: w świetle dostępnych dokumentów nie może być mowy o jakimkolwiek gwałtownym nawróceniu się czy też o przełomie religijnym w życiu Konstantyna”.
Konstantyn był niewątpliwie megalomanem. Mało mu było monarchicznych, jedynowładczych ambicji, jak wielu przed nim (Aleksander Wielki), czy po nim (Adolf Hitler) widział się w roli męża opatrzności. Poza tym; „wybranka bogów”, „boskiego człowieka”, „natchnionego przez boskość”, „człowieka, który przejrzał istotę rzeczy”, etc. Oczywiście osobiste przekonanie nie wystarcza, należy je podbudować odpowiednimi relacjami. Od tego byli propagandowi poeci.
Konstantyn nie był pierwszym, któremu ukazało się bóstwo, tak samo jak Chrystus nie był pierwszym bogiem, który mu się ukazał. Miał już bowiem w swoim curriculum, jedne boskie odwiedziny.
H. Gregoire uważał, iż genezy wizji Konstantyna należy się doszukiwać w panegiryku z 310 roku. Tradycja z 312 r. miała zaś być jedynie jej chrześcijańskim przetworzeniem, o czym świadczy fakt wspominania o niej przez pisarzy chrześcijańskich dopiero na wiele lat po wydarzeniu.
Konstantyn dążąc do rozprawy z Germanami zwrócił się o pomoc do bóstwa, które jego ojciec dążył szczególnymi względami – Apollona. Bóstwo to utożsamiane było ze Słońcem Niezwyciężonym. Zbaczając nieco z drogi w dzisiejszej miejscowości Grand doznał podobno niezwykłego przeżycia. Na własne oczy miał ujrzeć Apollona. Wedle słów panegirysty opiewającego to wydarzenie. Konstantyn; „ujrzał boga i w jego postaci rozpoznał samego siebie”, a dalej „któremu przeznaczone jest królowanie nad całym światem, jak mówią natchnione pieśni wieszczów”.16
Co ciekawe, panegirysta przywołuje obraz Apollona, który wraz z boginią zwycięstwa ofiarowuje mu wieńce laurowe, z których każdy zawierał wróżbę lat trzydziestu.
Opowieść o objawieniu Apollona ma być odbiciem porzucenia przez Konstantyna kultu Herkulesa, skompromitowanego rewoltą Maksymiana z dynastii herkulijskiej i poszukiwaniu ideowego protektora w Słońcu – Apollonie.
Konstantyn długo jednak jeszcze formalnie akceptował zasadę tetrarchii. Jednak właśnie w 310 Apollo, tożsamy z Sol Invictus jest tym bogiem „w którym Konstantyn rozpoznaje samego siebie”. Jest więc on wcieleniem Apolla którego moc „numen”, jako „najwyższy obecny bóg” nosi sam w sobie.
Co ciekawe Sol Invictus był również bóstwem opiekuńczym Klaudiusza II Gockiego, podobnie zresztą jak Aureliana, który również pretendował do jego linii dynastycznej. Sol – Apollo pojawia się odtąd na emitowanych przez Konstantyna monetach jako jego towarzysz, lub niemal sobowtór. Pojawia się także na medalu w łuku tryumfalnym z okazji wiktorii nad Maksencjuszem, w przeciwieństwie do symboliki chrzścijańskiej do której nie ma najmniejszego odniesienia co jest sprzeczne z poglądem jakoby bitwa ta miała decydujący wpływ na jego konwersję.
Cała ta sprawa pokazuje, że plany Konstantyna były równie ambitne jak Oktawiana Augusta. Widział on siebie w roli wcielenia samego boga Słońca Niezwyciężonego, nazwanego czasami również Słońcem Sprawiedliwości, mającego wcielić marzenia o powrocie złotego wieku na ziemi. Nawiązuje to do czwartej ekologii Wergiliusza, (która przypominana była z okazji omawiania polityki religijnej Augusta). Pokazuje ona również ówczesne przekonania religijne Konstantyna dalekie od chrześcijaństwa.
Materialnym dowodem tej propagandy są monety wybijane przez kilkanaście lat w mennicach Konstantyna. Noszą one dedykacje „Soli Comiti Augusti”; Słońcu Towarzyszowi Augusta; „Soli Comiti Constantini Augusti”; Słońcu towarzyszowi Konstantyna Augusta; „Soli Invicto Comiti”; Słońcu Niezwyciężonemu Towarzyszowi. Co ciekawe tylko Konstantyn zdobił monety wizerunkiem swoim i słonecznego bóstwa17.
Istniał jednak i inny aspekt wyboru Apollona Sol Invictusa na swojego patrona przez Konstantyna. Zarówno bowiem on jak i Konstancjusz jako następcy Maksymiana należeli do dynastii herkulijskiej. Wszczynając wojny przeciwko swoim rywalom z jednego boskiego pnia, Konstancjusz musiał podbudować swój autorytet innym, potężniejszym patronatem. Wybór padł na Słońce Niezwyciężone, którego status przybliżał się w wierzeniach Imperium stopniowo do bóstwa najwyższego.
Trzeba też pamiętać, iż nadworni pisarze Konstantyna zajmowali się zawodowo propagandą, dlatego należy nieufnie podchodzić do ich relacji, starając się dostrzec za nimi ukryte intencje. Przykładowo zarówno Maksencjusz jak i Licyniusz darzyli chrześcijaństwo sympatią, jednakże nadworni propagandyści Konstantyna włożyli wiele trudu w zniekształcenie ich obrazu jako bezbożników i pogan, zwłaszcza, iż uprzednio zdarzało się im wypowiadać pochlebne opinie na temat cesarzy.
Ze źródeł pogańskich jedyna ważniejsza informacja o nawróceniu Konstantyna pochodzi od Zosimosa, który umieszcza nawrócenie Konstantyna w 326 r., a więc po zabójstwie Kryspusa i Fausta. Jednak jego relacja jest niewiarygodna (źródło jest późne i oparte na zaginionej pracy Eunapiosa, poganina i fanatycznego wroga chrześcijaństwa).
W 326 Konstantyn za namową Fausty macochy Kryspusa, jego pierworodnego syna zgładził go. Wkrótce potem Fausta zapłaciła za swoje knowania. Matka Konstantyna Helena w zemście za śmierć swojego wnuka nakłoniła cesarza do ukarania żony. Fausta oskarżona o cudzołóstwo została stracona przez umieszczenie w rozgrzanej łaźni, gdzie się udusiła.
Jedno ze źródeł przekazuje historię, jakoby cesarz czując wyrzuty sumienia po tych straszliwych czynach, jakich dopuścił się względem bliskich szukał pokuty u pogańskich kapłanów. Ci mieli odpowiedzieć mu, iż nie znają obrządków mogących zmyć tak potworne zbrodnie. Wówczas z pomocą przyszedł mu pewien Egipcjanin przybywający z Hiszpanii, który poradził mu, iż jedynie religia chrześcijańska ma moc darowania takich grzechów. Odtąd Cesarz miał stać się gorliwym jej wyznawcą. Jest to oczywiście historia propagandowa, mająca ośmieszyć cesarza i wykpić jego politykę religijną. Powstała zapewne w niesprzyjających mu kręgach pogańskich. Pogańscy pisarze wykpili ten akt jako próbę ekspiacji za zbrodnie przeciw własnej rodzinie.
Przyjęcie przez Konstantyna chrztu przed śmiercią trudno jednoznacznie zinterpretować. Może być zarówno przejawem strachu, jak też głębokiej wiary, gdyż wierzono, iż taki chrzest zmniejsza ryzyko popełnienia po tym akcie grzechu śmiertelnego. Euzebiusz napomyka przy tej okazji, podkreślając wagę wydarzenia dla cesarza, iż odmówił on odtąd noszenia purpury cesarskiej odziewając się jedynie w biel.18
Bez względu jednak na to, jaki był osobisty stosunek Konstantyna do religii,
analiza kształtowania się go z punktu widzenia czystego, politycznego pragmatyzmu wygląda następująco. Cesarz, jako tetrarcha z dynastii 'herkulijskiej' a więc podrzędnej wobec 'jowijskich' augustów ma wiele szczęścia w potyczkach o władzę. Eliminuje stopniowo z gry rywali, którym formalnie winien jest posłuszeństwo. Jako władca prowincji zachodnich szermuje prochrześcijańską propagandą tolerancyjną, bowiem to właśnie ziemie wschodnie imperium są wylęgarnią chrześcijańskiego fanatyzmu. W ten sposób zyskuje sobie piątą kolumnę na terytorium wroga. Po zwycięstwie, gdy wraz z Licyniuszem sprawuje wyłączną władzę jego herkluijskość staje się anachronizmem. Kiedy pokonuje i jego, jedno Imperium, jeden cesarz, domaga się dopełnienia w jednym, najlepiej innym niż dotychczasowi Bogu. Logika musiała wydawać się prosta, skoro podobny argument wynosiło wielu pisarzy chrześcijańskich, w tym Euzebiusz.
Zaczyna więc faworyzować chrześcijaństwo, początkowo jednak dość ostrożnie, tylko tolerując, zarazem popierając pogaństwo o charakterze solarnym. Widocznie, usiłując pogodzić dwie religie, unikając wszelkich jednoznacznych deklaracji, cesarz mógł starać się o pozyskanie jak najszerszego oparcia, nie zrażając sobie, tak przywiązanej do tradycji arystokracji senatorskiej, jak i w dużym stopniu chrześcijańskiego ludu. Być może nie chciał też identyfikując się wyraźnie odcinać sobie drogi manewru, zawsze gdyby jego przeciwnik obstawiłby jedną z kart, on mógłby wykorzystać drugą. Co ciekawe, w tym kontekście warto wspomnieć, iż Konstantyn jednoznacznie zerwał z pogaństwem i zaangażował się w działalność Kościoła dopiero po zwycięstwie nad Licyniuszem, co potwierdzałoby kierowanie się takim właśnie motywem.
Tak więc chrzest Imperium oscylował gdzieś pomiędzy polityczną koniunkturą, megalomanią męża opatrznościowego, za jakiego uważał się Konstantyn, a dość mglistymi rozterkami metafizycznymi w sumie chyba agnostyka. Jak pisała A. Cameron; „Konstantyn bezwiednie stworzył Kościół”19, a Maria Jaczynowska dodaje, że; „uznał w chrześcijaństwie siłę zdolną wesprzeć jego panowanie”20.
Co prawda chrześcijaństwo nie pozwalało mu, ani na pretendowanie do boskości, a już tym bardziej do miana Boga, czy takiej z nim poufałości jak w przypadku Sol Invictus, (którego był towarzyszem), lecz, za to mógł się zadowolić mianem świętego i trzynastego apostoła.
Warto o tym wiedzieć by krytycznie spojrzeć na tak zdecydowane stanowisko autora.